Tag Archives: Ksiądz

Moje dziecko nie chodzi do kościoła

Z Barbarą Smolińską rozmawiał Roman Bielecki OP

Jaka jest najczęstsza reakcja pobożnych rodziców, gdy słyszą od syna czy córki, że nie chcą chodzić do kościoła? „O mój Boże, to straszne”.

Roman Bielecki OP: Czy można tak wychować dziecko, by któregoś dnia nie usłyszeć sakramentalnego: Nie idę więcej do kościoła! Nie kocham Boga!
.
Barbara Solińska: Myślę, że tak. Ale nie odbierałabym tego w kategoriach wielkiego sukcesu wychowawczego. To, że dziecko czy nastolatek nie porusza takich tematów, nie kwestionuje pewnych prawd, wcale nie oznacza, że ich nie przeżywa, że o nich nie myśli. Brak takiego komunikatu może być zaledwie dowodem na to, że dziecko boi się mieć inne zdanie niż rodzice. Albo jeszcze gorzej: nie czuje prawa do tego, żeby myśleć inaczej. Tak może się dziać w wypadku bardzo restrykcyjnego wychowania. Dziecko, które ma odwagę powiedzieć: „Nie idę więcej do kościoła” – nawet jeśli jego słowa nas zabolą – pokazuje, że daliśmy mu przestrzeń, w której może się swobodnie wypowiedzieć. A to chyba ważne.

Rodzic, który słyszy od swojego dziecka, że ono nie chce chodzić do kościoła, jest niejednokrotnie przerażony. Myśli sobie: O Boże, moje dziecko będzie ateistą!

To prawda. Ale takie myślenie pokazuje też prawdę o tych rodzicach, o ich głęboko skrywanych problemach. W dojrzałej wierze pytania, wątpliwości, kryzysy są naturalne. Rodzic, który tępi takie pytania u dzieci, chroni też siebie, obnaża własne lęki, pokazuje, że nie jest przygotowany do poważnej rozmowy.

A mógłby się zachować inaczej?

Oczywiście, że tak. Jaka jest najczęstsza reakcja pobożnych rodziców, gdy słyszą od syna czy córki, że nie chcą chodzić do kościoła? „O mój Boże, to straszne, to niemożliwe! Ty musisz chodzić do kościoła!”. A mogliby powiedzieć: „Usiądźmy i pogadajmy o tym. Jestem ciekawa, jako matka, dlaczego nie chcesz chodzić do kościoła”.

Podam inny przykład: Każdy nastolatek w pewnym momencie mówi: „Nie będę chodził do szkoły!”. Co powie większość rodziców? „Jeśli nie będziesz chodzić do szkoły, to będziesz rowy kopać. Nie będziesz mieć dobrej pracy, zmarnujesz sobie życie. To jest okropne”.

Czy coś z tego wynika? Nic, oprócz buntu wewnętrznego lub zewnętrznego. Takie reakcje są groźbą, straszeniem, przedstawianiem jakichś czarnych scenariuszy. A czego w nich brak? Postawienia pytania „dlaczego?”. Rodzic gotowy do rozmowy z własnym dzieckiem dowiedziałby się, że syn czy córka nie chce chodzić do szkoły, ponieważ miał właśnie jakiś zatarg z nauczycielem czy z kolegą i ta wyrażana przez niego kategoryczna niechęć jest tylko uogólnieniem, skargą na jakieś nieprzyjemne jednorazowe doświadczenie albo ciąg doświadczeń.

Z kościołem bywa podobnie. Jeśli dziecko mówi, że nie będzie chodzić do kościoła, to znaczy, że ma jakiś problem. Że się nudzi w kościele, więc może trzeba pomyśleć o poszukaniu mszy dla młodzieży, a może nie chce chodzić do kościoła z całą rodziną w ramach utrwalonego rytuału, bo potrzebuje pewnej intymności, a może nie lubi księdza, który odprawia mszę o tej godzinie. Oczywiście może też przeżywać kryzys wiary. Przy każdej z tych przyczyn będziemy szukać innego rozwiązania. Załatwianie problemu kategorycznym nakazem nie jest w pewnym wieku najlepszym rozwiązaniem, bo nic z tego nie wynika. Można chodzić do kościoła dla świętego spokoju, żeby mama się nie denerwowała, żeby ojciec nie zawiesił kieszonkowego. Tylko czy w tym jest jakaś
wartość?!

W takim razie, do kiedy można stosować argument siłowy: „masz iść i koniec”, a od kiedy zacząć pytać: „a dlaczego”? W którym momencie zaczyna się to przejście na inny model rozmowy?

Ja w ogóle jestem przeciwna argumentom siłowym, jeśli chodzi o wychowanie w wierze. Zamiast tego proponowałabym własny przykład, mówienie o Panu Bogu, Jego obecność w życiu rodzinnym.

Dla małego dziecka bardzo ważne jest, by rodzice modlili się razem z nim. W wychowaniu religijnym wspólna codzienna modlitwa, która trwa 5 czy 10 minut, jest dużo ważniejsza niż pójście na mszę dla przedszkolaków. Jeśli jednak ta msza jest naturalnie wkomponowana w całość niedzieli, jest – tak jak spacer, obiad, zabawa czy wizyta u cioci – jednym z wydarzeń spędzonego wspólnie z rodzicami miłego dnia – nie wierzę, żeby jakiś pięcio- czy sześciolatek bardzo się buntował. Chyba, że serwujemy mu półtoragodzinną sumę, na której się zwyczajnie nudzi!

Mam wrażenie, że wielu młodych rodziców przedwcześnie pozwala dzieciom wybierać. To absurdalne. Bo nie ma sensu pytać pięciolatka, czy chce iść do kościoła. Tak jak nie można małego dziecka zadręczać stale pytaniami, co chce zjeść na śniadanie, co chce na siebie włożyć. To błąd. Z tak wychowywanych dzieci wyrastają nastolatki i dorośli, którzy nie umieją dokonywać wyborów. Jeśli przedwcześnie pozwolimy wybierać, to dzieci czują się mało bezpiecznie w takim świecie.

A co z nastolatkami?

To szerokie pojęcie – „nastolatek”.

Raczej trudno u jedenasto- czy dwunastolatka, który odmawia chodzenia do kościoła, mówić o jakimś poważnym kryzysie religijnym, choć nie można tego wykluczyć. To może być dla rodziców sygnał, że trzeba się przyjrzeć swojemu dziecku, zobaczyć, w jakim stopniu je znamy, ile z nim rozmawiamy, czy słuchamy jego zdania na różne tematy, jak bardzo jest ono odpowiedzialne za różne rzeczy w domu. Być może warto zmienić swoje nastawienie, swoje zasady wychowawcze, więcej rozmawiać, negocjować, nie mówić „nie, bo nie” i „tak i już”, bo wtedy prowokujemy do buntu. Jestem jednak zdania, że w tym wieku nie można dziecku pozostawiać wyboru, podobnie jak nie dajemy mu wyboru w sprawie tego, czy chce, czy nie chce chodzić do szkoły.

Kiedy jednak dziecko ma już szesnaście, siedemnaście czy osiemnaście lat, żaden nakaz nic nie pomoże. Możemy jedynie rozmawiać, podsuwać różne pomysły. Jeśli jednak syn czy córka mówią zdecydowane „nie” i na widok księdza dostają wysypki, to jedynym wyjściem jest pozostawienie im wolności.

Zwraca pani uwagę na postawę rodziców, korelację między przykładem a wymaganiem.

Jest pewna podstawowa zasada w wychowaniu, która odnosi się również do wychowania religijnego: nie da się wychowywać dzieci w czymś zupełnie innym, niż się samemu żyje. To dotyczy rzeczy ważnych, jak wiara, i tych mniej ważnych, np. porządku. Tata bałaganiarz i mama bałaganiara nie wychowają dziecka mającego zamiłowanie do porządku. Jeśli matka czy ojciec nie ścielą swoich łóżek rano, to nie mogą wymagać, by dziecko się tego nauczyło. Prędzej czy później dziecko im powie: A wy? Ono może kiedyś, w życiu dorosłym, będzie porządne na zasadzie przeciwwagi.

Z praktykami religijnymi sprawa ma się podobnie: Jest dużo łatwiej, jeśli rodzice z małymi dziećmi chodzą razem do kościoła, niż jeżeli dziecko szybko odkryje, że tata np. ogląda w tym czasie telewizję. Poza tym, jeżeli wyjście do kościoła w niedzielę jest jedynym wydarzeniem religijnym w rodzinie, to dzieci zaczną je w pewnym momencie podważać, bo to będzie nudne, bo to nie będzie wkomponowane w całość obrazu.

Często słyszę, że w imię poważnego traktowania dziecka, należy pozwolić mu decydować o pójściu lub nie do kościoła.

Po pierwsze byłabym za tym, żeby wykazać zainteresowanie. Chodzenie do kościoła to jest poważna sprawa, zwłaszcza jeżeli jest to rodzina religijna. Rozwiązaniem nie jest ani mówienie: ja ci każę, ty masz chodzić, ani stwierdzenie: jeśli nie chcesz, to nie chodź. Według mnie, między jednym a drugim powiedzeniem tak naprawdę nie ma wielkiej różnicy. W obu przypadkach jest swoista obojętność i formalizm. W jednym przeradza się ona w danie wolności, czasami przedwcześnie, a w drugim – w sztywny nakaz. W obu wypadkach młody człowiek nie czuje, że dla rodziców to jest ważne, że chcieliby poznać jego uczucia i przemyślenia, chcieliby mu pomóc.

Jeżeli nawet udaje się nam porozmawiać i w wyniku tej rozmowy dochodzimy do impasu: dziecko słucha naszych argumentów, my jego, ale skutek jest taki, że ono nie idzie do kościoła. Zgodzimy się? Pozwalamy nie pójść? Nie pójdzie raz, drugi, dziesiąty, nie będzie chodzić rok. Co dalej?

Za tym, co ojciec mówi, stoi błędne założenie, że bez walki, bez przymusu nie da rady, oraz drugie – że rozmowa to walka na argumenty. Rozmowa to przede wszystkim słuchanie i dzielenie się. Takie jest moje doświadczenie jako psychoterapeuty rodzinnego. Rozmowa ma niezwykłe znaczenie. Ludzie, którzy ze sobą rozmawiają, wychodzą ze swoich sztywnych stanowisk. Jakoś nie mam obrazu nastolatków, którzy mają klapki na oczach. Najczęściej to rodzice je mają. Dorośli patrzą zbyt prosto. Myślą: skoro nastolatek jest zbuntowany, to trzeba go za wszelką cenę ujarzmić, żeby był grzeczny.

Zapytam o integralność postaw. Jak się zachować w przypadku, gdy dziecko, które chodziło do katolickiego gimnazjum, po pójściu do liceum mówi, że już nie chce chodzić na religię, bo wybiera etykę?

Nie wiem, trudno mi się wypowiedzieć, ale wyobrażam to sobie jako reakcję przeciwwagi, bo jeżeli ktoś był w szkole, dajmy na to u sióstr, to tam rzeczywiście może być więcej religijności niż mniej. A jeśli czegoś jest za dużo, to każdy człowiek w sposób naturalny taką sytuację reguluje. Być może religii było po prostu dla niego za wiele.

A co z osobami, które w szkole średniej przewinęły się przez duszpasterstwa szkół średnich, a potem, po zdaniu matury nagle odeszły z Kościoła. To jest pytanie o model. Dla wielu nastolatków duszpasterstwo jest często całym życiem. I ono się nagle kończy.

Odróżniłabym duszpasterstwa od szkół wyznaniowych. Szkoły są jednak często wybierane przez rodziców. Natomiast nastolatki, które w szkole średniej trafiają do duszpasterstwa, przychodzą z własnej inicjatywy, bo tam zaczyna im się podobać, tam są przyjaźnie. Duszpasterstwo tylko częściowo ma aspekt religijny. Ono zaspokaja też bardzo wiele innych potrzeb młodych ludzi – potrzebę przyjaźni, ciekawego spędzania wolnego czasu. Potem idą na studia, wchodzą w inne środowisko. Wtedy często się okazuje, że w tym duszpasterstwie byli nie z potrzeby wyrażania i zgłębiania własnej religijności, a jedynie ze względów towarzyskich. Taka jest kolej rzeczy.

A co wychowaniem do praktyki sakramentalnej?

Dobrze, gdy rodzice uczą swoje ośmio-, czy dziewięcioletnie dziecko przystępowania do sakramentu spowiedzi. Z nastolatkiem już tak nie można. Jeśli dziecko narozrabia, a rodzice, nie daj Boże, powiedzą, że ma pójść do spowiedzi, to najlepsza droga do tego, żeby młody człowiek przestał chodzić do spowiedzi w ogóle. Brutalne wchodzenie w czyjąś intymność bardzo rani, zamyka na możliwość korzystania z tego sakramentu. W wychowaniu religijnym niezwykle istotny jest przykład – najpierw trzeba dziecku towarzyszyć i prowadzić je za rękę, pokazując swoją wiarę. Potem stopniowo należy się wycofywać – dawać świadectwo, a jednocześnie pozwolić na to, by młody człowiek sam kształtował swoją religijność.

Często dzieci skarżą się, że rodzice nadużywają argumentów religijnych w wychowaniu. Mówią, że Pan Bóg ich za coś ukarze, gdy coś zrobią albo nie.

Używanie Pana Boga jako straszaka albo dozorcy to ogromna krzywda, którą wyrządza się dziecku. To też jeden z powodów, dla których młody człowiek odchodzi od wiary. I zanim odkryje, że Pan Bóg jest miłością, może się bardzo pokaleczyć.

Druga sprawa z tym związana to obraz ojca. Niejednokrotnie podczas terapii indywidualnej doświadczam tego, jak bardzo wśród osób wierzących problemy związane z osobistą relacją z Panem Bogiem mają swoje źródło w obrazie ojca, zwłaszcza jeśli bywał zbyt ostry, brutalny czy nieobecny dla dzieci. Jeśli do tego dochodzi jeszcze przekaz związany ze straszeniem Panem Bogiem, to mamy pracę terapeutyczną na długie lata.

A jeśli się tak stanie, że dziecko rzeczywiście przestanie chodzić do kościoła? Rodzice mają poczucie winy i przegranej, że zawiedli jako wychowawcy. Czy oni mogą się jakoś „rozgrzeszyć”?

Poczucie winy jest złym doradcą. Jeśli jest się rodzicem dorosłego dziecka, które nie chodzi do kościoła, dobrze jest zrobić bilans, zadać sobie pytanie: czy my się w czymś przyczyniliśmy do tego, że nasz dwudziestolatek przestał chodzić do kościoła? Może za mało rozmawialiśmy, może za mało interesowaliśmy się drogą duchową naszego dziecka, może nie zachęciliśmy go do pójścia do duszpasterstwa, do szukania różnych odpowiedzi?

Nie jest to również czas, by gwałtownie coś naprawiać, bo wielu rzeczy nie da się nadrobić. Tego, co można było jeszcze zrobić z dziesięciolatkiem, nie można nadrobić z dwudziestolatkiem. A tego, co należało omówić z piętnastolatkiem, nie rozważymy wspólnie z trzydziestolatkiem. Pozostaje wtedy ufna modlitwa za dorosłe dziecko i budowanie z nim dojrzałej relacji. Paradoksalnie w ten sposób możemy się przyczynić do dobrej więzi dzieci z Panem Bogiem. Niedawno podczas ślubu kogoś znajomego usłyszałam bardzo mądre zdanie księdza skierowane do rodziców młodej pary: „Gdy wasze dzieci były małe, mówiliście im o Panu Bogu, teraz to się skończyło, teraz mówcie Panu Bogu o swoich dzieciach”.

A co z ostentacyjnymi reakcjami? Ktoś zawiera ślub w urzędzie stanu cywilnego i tato mówi, że nigdy tam nie przyjdzie.

Takie reakcje są okrutne, choć oczywiście można je zrozumieć. Czy młodzi ludzie wezmą ślub cywilny czy kościelny, to ich wolny wybór. Jeżeli rodzice kochają swoje dziecko, to dobrze, żeby mu towarzyszyli w ważnych chwilach jego życia, także wtedy, gdy te wybory są niezgodne z ich światopoglądem. Ślub cywilny to przynajmniej jest jakiś ślub, ale co mają robić rodzice, kiedy ich dziecko żyje w konkubinacie? Czy mamy ich odwiedzać, czy mamy ich zapraszać? Bo czy to nie jest zgoda na niemoralne życie?

Najbliższe jest mi chyba takie rozwiązanie, kiedy rodzice mówią otwarcie, najlepiej raz, że nie akceptują tego wyboru, że on się im nie podoba, że oni sami wybraliby inaczej, podkreślając jednocześnie, że nadal tak samo kochają swoje dziecko. Groźba zerwania relacji lub jej realizacja są przecież bezpardonowymi próbami wpływania na decyzję. Trudno wtedy mówić o wolnym wyborze. Obie strony muszą uznać, że mają prawo do swojego życia i swoich wyborów.

Zapytam jeszcze o, nazwijmy to, dylematy babć, które często pytają, czy one mają te dzieci po kryjomu zabierać do kościoła, wiedząc, że rodzice do niego nie chodzą?

Nie jest dobrze, jeśli w rodzinie jedni robią różne rzeczy w tajemnicy przed drugimi. Najbardziej poszkodowane są wtedy dzieci. Dziecko szybko poczuje dyskomfort takiej sytuacji. Zachęcałabym babcie, żeby porozmawiały ze swoimi dorosłymi dziećmi. To oni są rodzicami. Oni mają prawo do decydowania o wychowaniu dzieci i należy ich zapytać, czy możemy zadbać o religijne wychowanie wnuków. Nie może się to jednak odbywać w atmosferze walki i przeciągania dziecka na jedną lub drugą stronę.

Przekaz wiary jest bardzo ważny. Wymaga od rodziców naprawdę poważnych i czytelnych deklaracji. Jako rodzice musimy mieć bardzo wiele ufności, że jeśli wiara jest przez nas przekazywana, to coś z niej w dziecku zostaje. Ale jednocześnie nie wolno zapominać, że każdy człowiek musi wiarę wybrać osobiście i że jest ona łaską.

rozmawiał Roman Bielecki OP

Barbara Smolińska doktor nauk humanistycznych, psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, szefowa Pracowni Dialogu, mężatka, matka czwórki dorosłych dzieci zaangażowana we wspólnocie Chemin Neuf.

Dominikanie

Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

Dekrety Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych

Przyjmując 19 grudnia na audiencji prywatnej prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych abp. Angelo Amato, Papież upoważnił tę dykasterię do promulgowania ogółem 21 dekretów. Dziesięć z nich dotyczy cudów. Pięć przypisuje się wstawiennictwu błogosławionych, chodzi więc o warunek ich kanonizacji, a dalszych pięć – sług Bożych, którzy zatem będą mogli być już w bliskiej przyszłości beatyfikowani. Podczas gdy dekret o. ks. Jerzym Popiełuszce jest jedynym stwierdzającym męczeństwo, dziesięć pozostałych mówi o heroiczności cnót.

Wśród wspomnianych błogosławionych obok Stanisława Kazimierczyka znalazł się kanadyjski zakonnik oraz trzy założycielki zgromadzeń zakonnych: dwie Włoszki i Australijka. Ta ostatnia, zmarła w 1909 r. bł. Mary MacKillop, jest postacią najszerzej znaną. W Australii uważa się ją za narodową bohaterkę na polu edukacji i nowoczesnych dzieł miłosierdzia. Spotkała się ze strony hierarchii kościelnej z niezrozumieniem charyzmatu założonego przez nią zgromadzenia józefitek i była nawet przez pięć miesięcy ekskomunikowana, co jednak zniosła z wiarą. Siostrę Mary MacKillop beatyfikował w Australii w 1995 r. Jan Paweł II, a Benedykt XVI modlił się w ub. r. u jej grobu.

Słudzy Boży, których wstawiennictwu przypisuje się cudowne uzdrowienia, to trzej Hiszpanie – w tym dwaj kapucyni i jeden świecki – oraz dwie świeckie Włoszki: XIX-wieczna tercjarka i najmłodsza w tym gronie Chiara Badano z ruchu Focolari, zmarła w 1990 r. mając 19 lat.

Wśród dziesięciorga sług Bożych, których dotyczą dekrety o heroiczności cnót, jest tym razem dwóch Papieży. Obok naszego rodaka Jana Pawła II znalazł się Pius XII. Stwierdzenie heroiczności cnót Eugenio Pacellego, który po 19-letnim pontyfikacie zmarł 51 lat temu w Castelgandolfo, było już od dawna przygotowywane i oczekiwane. Sprawie beatyfikacyjnej towarzyszyły jednak polemiki wzniecane w różnych kręgach zwłaszcza od lat 60., po ukazaniu się osławionej sztuki Hochhuta „Namiestnik”. Jednak coraz częściej, również w pewnych środowiskach żydowskich, podnoszą się głosy w obronie tego Papieża. Znana jest z tego fundacja „Pave the Way”, którą założył w USA żyd Gary Krupp. Ostatnio zaapelowała ona do stale krytykującego Piusa XII Instytutu Yad Vashem w Jerozolimie, by za to, co zrobił on dla ratowania Żydów – i to wcale nie tylko ochrzczonych – nadał mu tytuł „Sprawiedliwego wśród Narodów Świata”.

Ponadto dekrety o heroiczności cnót dotyczą sześciorga Włochów: franciszkanina, salezjanina, trzech zakonnic i mężczyzny świeckiego, oraz francuskiego księdza i angielskiej zakonnicy.

ak/ rv

Radio Watykańskie

Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

UKRAINA: OBRADOWAŁ EPISKOPAT

ukraine-europe

Biskupi wystosowali list do Benedykta XVI, wyrażający mu poparcie i zapewniający o wierności Kościoła rzymskokatolickiego Ukrainy

21 marca w Zaporożu dobiegła końca trzydniowa sesja plenarna konferencji łacińskiego episkopatu Ukrainy. Na znak solidarności z wiernymi Dniepropietrowska biskupi pojechali do tego miasta, gdzie odprawili Mszę  przed nieoddanym wciąż katolikom kościołem św. Józefa. Głównym tematem obrad hierarchów były powołania kapłańskie i zakonne.

Główny referat wygłosił bp Leon Dubrawski z Kamieńca Podolskiego. Biskupi podzielili się refleksjami na temat powołań, kształcenia kleryków, a także formacji stałej duchowieństwa. Wystosowali list do Benedykta XVI, wyrażający mu poparcie i zapewniający o wierności Kościoła rzymskokatolickiego Ukrainy. Przesłali też do zatwierdzenia przez Kongregację ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów rytuały święceń biskupich, kapłańskich i diakońskich oraz poświęcenia kościoła. Następnie zwrócili się do władz centralnych z prośbą o ujednolicenie przepisów państwowych dotyczących wiz wystawianych ze względu na działalność religijną duchownym pracującym na Ukrainie, ponieważ kwestia ta w dalszym ciągu nie jest ostatecznie rozwiązana.

bp M. Buczek

ŹRÓDŁO:  http://www.radiovaticana.org

Z DRUGIEJ STRONY OKNA

Abp Mokrzycki był osobistym sekretarzem  Jana Pawła II fot. Servizio Fotografico de l’O.R. fotografia z książki „najbardziej lubił wtorki”

Z drugiej strony okna

Zrywał się o 5.15, by oglądać wschód słońca. Nie lubił nowych butów. Uwielbiał za to słodycze – wywiad z papieskim sekretarzem abp. Mokrzyckim ukazuje prywatne życie Jana Pawła II.

Kulisy trudnych rozmów z Ali Agcą, Arafatem i Putinem, pełen humoru opis niedostępnego dla dziennikarzy codziennego życia Jana Pawla II, niezwykle poruszająca kronika jego ostatnich chwil. „Najbardziej lubił wtorki” – to niezwykła książka odsłaniająca fakty z życia Papieża Polaka. Wywiad rzekę z ks. abp. Mieczysławem Mokrzyckim, jego drugim osobistym sekretarzem, przeprowadziła dziennikarka TVN24 Brygida Grysiak. Ks. Mokrzycki, obecnie arcybiskup Lwowa, spędził u boku Jana Pawła II ostatnie lata jego życia. Został jego sekretarzem, gdy Papież miał za sobą już 18 lat pontyfikatu. – Nie był jeszcze tak bardzo chory. Używał laski, ale jeszcze niepublicznie – opowiada abp Mokrzycki. – Kiedy patrzył na mnie, zawsze się uśmiechał – wspomina. Papież miał niezwykłe poczucie humoru. Nawiązując do tego, że ks. Mokrzycki został prałatem, zaczepił go kiedyś: „Mieciu, prałacię mama?”. Śmiał się też głośno z dowcipu, który krążył po Watykanie: „Czym różni się Papież od Ducha Świętego? Duch Święty jest wszędzie, a Papież już tam był”. 

Brygida Grysiak z dziennikarską (i kobiecą) ciekawością pyta o detale. A ks. Mokrzycki nie dorabia ideologii. Mówi, jak było. – Jak pachniało u Ojca Świętego? – pyta dziennikarka. – Pachniało świeżością. Ojciec Święty lubił świeże powietrze. Lubił mieć otwarte okno nawet wtedy, gdy było chłodno. I trochę wiosną pachniało, bo na stoliku zawsze stały kwiaty. Siostra Jana co roku wiosną przynosiła z ogrodu konwalie. W sypialni stała fotografia rodziców w srebrnej ramce. Nad drzwiami – obraz Brata Alberta „Ecce Homo”. Papież wpatrywał się w niego, gdy leżał w łóżku. W sypialni był jeszcze jeden obraz – Jezusa Miłosiernego. W gabinecie z kolei ogromny obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na biurku fotografia księcia Adama Sapiehy. Była jeszcze bardzo duża figura Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia. Stara, drewniana, stała w rogu gabinetu. Ojciec Święty często się przy niej zatrzymywał i ją całował. 

Strażnik poranka 
Papież lubił patrzeć na wschód słońca. Zrywał się o 5.15. Jeszcze przed Mszą św. zawsze odmawiał Różaniec… leżąc krzyżem. Na Mszę o godz. 7.30 zawsze zapraszał gości. Z każdym się witał, pytał, skąd pochodzi, co robi. Dla każdego miał jakieś miłe słowo. To nie były Msze jedynie dla zamkniętego kręgu. – Przychodzili także zwyczajni, prości ludzie. Czasami ktoś pisał: „Pragnieniem mojego życia jest spotkać się z Ojcem Świętym. Wiem, że takich ludzi są tysiące i mam małe szanse. Albo żadne…”. I wtedy myśleliśmy sobie, że taką osobę warto zaprosić. Nikt od Ojca Świętego nie wychodził bez różańca… 
Po Mszy św. było śniadanie, na które również zapraszano kilkoro gości. Papież nigdy (nawet w szpitalu!) nie jadał sam. W Watykanie żartowano, że przy Janie Pawle II dwie rzeczy nigdy nie były wiadome do ostatniej chwili: o której godzinie i z kim zje obiad… Nie rozstawał się z różańcem. – Na tarasie, na dachu, był malutki ogród i Ojciec Święty lubił tam się modlić. W każdy piątek odprawiał tam Drogę Krzyżową. Modlił się przed każdą audiencją – krótko adorował Jezusa w kaplicy.

Jego narkotykiem były książki – opowiada abp Mokrzycki. – Czytał życiorysy świętych, dzieła współczesnych teologów. Często wracał do książek naukowych, do teologii moralnej czy bioetyki. Od czasu do czasu sięgał po Trylogię Sienkiewicza. Żeby sobie przypomnieć… Przy kolacji Ojciec Święty zawsze oglądał zapowiedzi głównych tematów polskich „Wiadomości”. Jeśli było coś interesującego, oglądał dłużej. Rzadko coś komentował. Gdy nadchodziły niepokojące wiadomości, nie wypowiadał się na ten temat, raczej milczał. Ale po wyrazie twarzy można było wiele odczytać. Było mu przykro – opowiada abp Mokrzycki. Papież na bieżąco pytał o wyniki meczów. – Raczej nie wyrażał swych sympatii, ale nie było tajemnicą, że jego ukochaną drużyną była Cracovia. 

Po kolacji Ojciec Święty szedł do gabinetu. Do godziny 21.30 jeszcze pracował. Między godziną 22 a 22.30 po raz ostatni przed snem zaglądał do kaplicy. To była prywatna modlitwa. Do kaplicy zachodził zresztą przed każdym posiłkiem i po posiłku. Odmawiał wszystkie litanie do świętych. Bardzo je lubił. W każdy czwartek – obowiązkowo modlitwę do Ducha Świętego, a w piątki Drogę Krzyżową. Kładł się przed 23. Miał bardzo silny organizm. Wystarczyło 6 godzin snu i wstawał wypoczęty. Szybko regenerował siły. Było to widać także w ciągu dnia. Wystarczyło, że położył się na kwadrans i zmęczenie mijało. Codziennie przed snem patrzył przez okno na Plac Świętego Piotra i kreślił w powietrzu znak krzyża. To było jego prywatne wieczorne Urbi et Orbi. 

A czy Papież był grzeczny? 
A dlaczego Jan Paweł II najbardziej lubił wtorki? Bo był to jego wolny dzień – opowiada sekretarz. – Wyjeżdżaliśmy po śniadaniu. Do tej pory żaden papież nie „uciekał” z Watykanu na wypady w góry. Jan Paweł II był w tym rewolucyjny. Jedliśmy pod gołym niebem, na plastykowych talerzach. Gdy Ojciec Święty powiedział: „Mieciu, śpiewaj”, to już nie było wyjścia – śmieje się lwowski metropolita. – Musiałem śpiewać. Co? Najczęściej nie, jak się sądzi, „Barkę”, ale hymn, który Papież znał jeszcze z czasów kajakowych spływów. „O, której berła ląd i morze słucha. Jedyna moja po Bogu otucha”. Jakoś sobie radziłem. Ojciec Święty trochę mi pomagał i tak zapamiętałem cały tekst. Gdy do letniej rezydencji zjeżdżali przyjaciele z Polski, tradycją długich letnich wieczorów były wspólne śpiewy. „Czerwone maki”, „Wojenko, wojenko”. Te pieśni Papież lubił najbardziej – opowiada abp Mokrzycki. O czym marzył? Chciał jeszcze raz pojechać w Bieszczady. – A czego nie lubił? – dopytuje się dziennikarka TVN 24. – Nowych butów – uśmiecha się były papieski sekretarz. – Nosił stare tak długo, jak tylko mógł. Czasami już nawet telewizja zwracała uwagę, że Ojciec Święty ma podarte buty. – Ojciec Święty zawsze się modlił 13 maja o godz. 17. 

Odprawialiśmy Mszę św. w jego kaplicy jako dziękczynienie za ocalenie od śmierci. Co roku w Wielki Piątek schodził do Bazyliki św. Piotra, by spowiadać. Ktoś od nas szedł do kolejki i pytał kilka osób czy chcą być spowiadane przez Ojca Świętego. Jedni byli szczęśliwi, inni odmawiali, bo i takie historie pamiętam – opowiada papieski sekretarz. 6 grudnia do Jana Pawła II przychodził św. Mikołaj. To znaczy siostra zakonna z przyklejoną brodą. – Wchodził z dzwoneczkiem i z aniołkami. Oczywiście miał worek z prezentami. Na początku była część humorystyczna. Mikołaj zawsze coś powiedział na temat Ojca Świętego, na temat sekretarzy, na temat sióstr. Kto był grzeczny, a kto nie. Potem było rozdawanie prezentów. Dostawaliśmy drobne upominki: słodycze, szalik, czasami koszulkę. A Ojciec Święty dostawał to samo. Przeważnie były to słodycze, które tak lubił. 

Pozwólcie mi odejść 
W wywiadzie z abp. Mokrzyckim nie znajdziemy tanich sensacji. Jest za to sporo proroczych papieskich intuicji. – W młodzieży i w ruchach charyzmatycznych Jan Paweł II pokładał wielką nadzieję. Nie wszystkim podobał się ten styl spotkań z ludźmi neokatechumenatu czy ruchu Odnowy w Duchu Świętym. O ruchach charyzmatycznych mówił, że to laboratoria wiary. I bardzo tym laboratoriom kibicował. 

Najbardziej poruszające są ostatnie karty książki. Kronika umierania Papieża. Śledzimy, jak wyglądały ostatnie tygodnie zmagającego się z niemocą Jana Pawła II. Czytamy relacje z drugiej strony okna. Od strony podających Papieżowi kartki homilii, których nie był już w stanie przeczytać. – Pozwólcie mi odejść do domu Ojca – szepnął wycieńczony Papież do s. Tobiany. – To było jego pożegnanie. Potem już tylko: „Amen”. Był pogodny. Nie tak jak w filmie. 

Jego twarz promieniała. Nie była taka starcza i pomarszczona, miał do końca piękną, gładką twarz. Bo czasami widzieliśmy Ojca Świętego w tych trudnych momentach choroby. Wtedy na twarzy były i zmarszczki, i grymasy. A potem, w ostatnim czasie, jego twarz się zmieniła. Nie była już ani pomarszczona, ani blada. Tak umierają święci… Arcybiskup Lwowa zapytany, czy tęskni za Watykanem, odpowiada wprost: – Nie mam czasu. Jest tu tyle pracy. I nie zawsze jest łatwo… – A kiedy jest ciężko, prosi Ksiądz o pomoc Jana Pawła II? – pyta Brygida Grysiak. – Proszę. I zawsze pomaga.

ŹRÓDŁO:   http://goscniedzielny.wiara.pl

CZŁOWIEK ZAWIERZENIA

Sługi Bożego Jana Pawła II

SANTO SUBITO

Z ks. abp. Mieczysławem Mokrzyckim, koadiutorem archidiecezji lwowskiej, wieloletnim sekretarzem Sługi Bożego Jana Pawła II i Papieża Benedykta XVI.

Dziewięć lat pracy u boku Ojca Świętego Jana Pawła II. Jak wspomina Ksiądz Arcybiskup ten czas? 
– Był to szczególny czas łaski w moim życiu i powołaniu kapłańskim. Mogłem być u boku nie tylko Następcy św. Piotra, ale też wielkiego człowieka, wielkiego Polaka, Namiestnika Chrystusowego, który w pełni odzwierciedlał miłość Boga do człowieka. Sam będąc wielkim człowiekiem, uczył mnie poprzez Swoją posługę przede wszystkim wielkiego szacunku do innych ludzi. Nikt, nigdy nie był Mu obojętny i nie miało znaczenia, czy byli to wielcy, możni tego świata, czy zwykli, prości ludzie. Każdego zauważył, każdemu poświęcał czas i o każdego troszczył się z jednakową miłością. Dbał przede wszystkim o dobro duchowe każdego człowieka, obejmował też troską ludzi samotnych i chorych. 

Z pewnością lata spędzone w najbliższym otoczeniu Papieża to wielkie wyróżnienie, ale też ogrom odpowiedzialnej pracy. Na czym polegała rola sekretarza papieskiego u boku Jana Pawła II?
 
– Jako drugi sekretarz byłem odpowiedzialny za Kancelarię papieską. Przygotowywałem Ojcu Świętemu dokumenty do wglądu, ponadto codzienny przegląd prasy. Przyjmowałem także niektórych gości, którzy przychodzili do Ojca Świętego, organizowałem też Msze Święte poranne. Słowem, moim zadaniem była troska o dobre funkcjonowanie Kancelarii i Domu Papieskiego. 

Jan Paweł II był charyzmatykiem, a równocześnie intelektualistą. Większość z nas znała Go jednak tylko z transmisji uroczystości kościelnych, pielgrzymek do Polski. Ksiądz Arcybiskup jako bliski współpracownik obserwował Go na co dzień. Jaki był Ojciec Święty w relacjach bezpośrednich?
 
– Był bardzo spokojnym, zrównoważonym, ciepłym człowiekiem, a przy tym niezwykle pogodnym. Był osobą niewiarygodnie zdyscyplinowaną, wymagał przede wszystkim od siebie, ale także od innych. Miał harmonogram dnia, którego ściśle przestrzegał i którego się trzymał. Ta konsekwencja w działaniu pozwalała Mu na dobrą organizację pracy zawsze, nawet w chorobie, można powiedzieć – do końca życia. Jednocześnie był człowiekiem dobrotliwym. Wiedzą to wszyscy, którzy mieli okazję się z Nim spotkać, przede wszystkim jednak ci, z którymi współpracował, czy to przedstawiciele Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej, czy my, osoby z najbliższego otoczenia. Nikt nie odczuwał lęku czy strachu przed spotkaniem z Ojcem Świętym. Przeciwnie, przychodziło się do Jana Pawła II z wielkim pokojem, zresztą On sam miał w sobie pokój, który udzielał się wszystkim dookoła. Stwarzał atmosferę, w której przy Jego boku mogłem się czuć jak we własnym domu. Jako podwładny Jana Pawła II życzyłbym wszystkim, aby ich przełożeni byli tacy jak nasz Ojciec Święty. 

A jaki był Ojciec Święty w relacji do Księdza Arcybiskupa?
 
– Można powiedzieć, że był Ojcem. Ojcem wymagającym, ale jednocześnie swoją postawą i zachowaniem bardzo pouczającym. Był bardzo dobrym człowiekiem i dobroć tę miałem szczęście odczuć osobiście. 

Niewiele wiemy o codziennej pracy Papieża skrytej gdzieś w ciszy watykańskich gabinetów. Jak wyglądały zajęcia Sługi Bożego, dzielił je przecież z modlitwą?
 
– To prawda, modlitwa i relacje z Panem Bogiem zawsze były na pierwszym miejscu. Ojciec Święty kładł się późno i wstawał bardzo wcześnie. Mszę Świętą w swojej prywatnej kaplicy, na którą zapraszał gości, poprzedzała modlitwa i rozmyślanie. Po Mszy Świętej i dziękczynieniu spotykał się na chwilę ze swoimi gośćmi i spożywał śniadanie. Potem jeszcze raz wracał do kaplicy, a następnie przygotowywał się do audiencji, do spotkań lub pracował w swojej bibliotece. Przygotowywał homilie, przemówienia, pisał listy pasterskie, prywatne, ale także encykliki czy inne ważne dokumenty. Każdego dnia od godz. 11.00 do 13.30 były oficjalne spotkania, potem zaś obiad, na który zawsze zapraszał najbliższych pracowników Kurii Rzymskiej lub innych gości. Po południu, po chwili odpoczynku, Ojciec Święty przeglądał czasopisma, po czym znów wracał do pracy. Tak było do 18.00, kiedy przez godzinę spotykał się z najbliższymi współpracownikami. Jan Paweł II miał zawsze czas na modlitwę, Koronkę do Miłosierdzia Bożego, Nieszpory, a w piątek na odprawienie Drogi Krzyżowej. W każdy czwartek była Godzina Święta, a przez cały rok codziennie adoracja Najświętszego Sakramentu. Wieczorem po kolacji, na której zazwyczaj też spotykał się z zaproszonymi gośćmi, była Kompleta, Apel Jasnogórski o godz. 21.00, a potem ok. 23.00 Ojciec Święty udawał się na odpoczynek. 

Trzecia rocznica śmierci Jana Pawła nieuchronnie prowadzi nas ku rozważaniom na temat wpływu, jaki wywarł On na oblicze świata, a także na sposób, w jaki sprawował posługę papieską. Towarzyszył Ksiądz Arcybiskup w pielgrzymkach, spotkaniach Papieża z ludźmi. Czym Ojciec Święty zdobył sobie tak wielki autorytet moralny, czym zaskarbił sobie ludzkie serca?
 
– Jan Paweł II miał szczególny charyzmat i był człowiekiem zawierzenia. Myślę, że poprzez modlitwę Bóg udzielał mu wielkiej łaski umiejętności docierania do każdego człowieka. Pomocna w tych relacjach była wielka pokora Papieża, skromność, a jednocześnie zdolność do przenikania swoją duchowością, a także wiedzą, do ludzkich serc. To wszystko sprawiało, iż bez trudu docierał do każdego, każdego zauważał i do wszystkich kierował Słowo Boże. Był Ojcem, który upomina się o wszystkie swoje dzieci, a w szczególności o najbiedniejszych, chorych i samotnych. W ten sposób wszyscy czuli się ogarnięci miłością naszego Ojca Świętego. 

Jako Polacy czuliśmy się szczególnie wyróżnieni, że nasz rodak piastuje najwyższy urząd w Kościele. Proszę powiedzieć, jakie znaczenie pontyfikat Jana Pawła II miał dla Polski i dla nas, Polaków?
 
– Był to powiew Ducha Świętego, wiatr prawdziwej wolności serc i umysłów po latach zniewolenia. Wszyscy pamiętamy, w jakim układzie politycznym znajdowała się Polska w 1978 r., a Ojciec Święty wlał w nasze serca nadzieję, otuchę, odwagę, a jednocześnie zapoczątkował wielką wewnętrzną przemianę Polaków. Szczyciliśmy się, że ten Papież, tak Wielki Papież, pochodzi z Polski. Ojciec Święty kochał nas, ale też od nas wymagał. Tak było podczas każdej z pielgrzymek do Ojczyzny, gdzie wzywał nas do wierności Panu Bogu, pobudzał patriotyzm w sercach, studził emocje, zachęcając jednocześnie do jeszcze bardziej wzmożonego wysiłku na rzecz budowy ojczystego domu. 

Jan Paweł II odmienił świat, ludzkie serca. Odmienił też oblicze Watykanu, który zarówno za życia, jak i po śmierci Sługi Bożego stał się jeszcze bardziej otwarty na pielgrzymów z całego świata nawiedzających Jego grób. Czy mamy zatem do czynienia z Watykanem dwóch Papieży?
 
– Każdy Papież jest inny, ma swój własny dar od Boga, charyzmat, ale jednakowoż poświęca go dla szerzenia większej chwały Bożej. Niektórzy mówią, że za Benedykta XVI Watykan nawiedza więcej pielgrzymów, inni z kolei twierdzą, iż to Sługa Boży Jan Paweł II przyciąga tak wielkie rzesze. Myślę, że rola zarówno jednego, jak i drugiego Papieża jest tu bardzo ważna i potrzebna w budowaniu tego wielkiego autorytetu posługi Piotrowej. 

Czy sposób sprawowania posługi Piotrowej przez Jana Pawła II wpłynął znacząco na „model” papiestwa Benedykta XVI?
 
– Z pewnością tak. Ojciec Święty Benedykt XVI przez długie lata był jednym z najbliższych współpracowników Jana Pawła II, od którego też wiele zaczerpnął. Trzeba też pamiętać, że ks. kard. Ratzinger był teologiem o wielkim autorytecie, prefektem Kongregacji Nauki Wiary, i poprzez swoje zdolności i charyzmat pragnie realizować misję posługi Piotra, jaką powierzył mu Chrystus. 

Księże Arcybiskupie, kim dla Księdza osobiście był Jan Paweł II?
 
– Trudno to wyrazić w kilku słowach, ale to, co płynie z głębi serca, to przede wszystkim ogromna wdzięczność wobec tego wielkiego człowieka, świętego człowieka, osoby, od której nauczyłem się życia kapłańskiego, życia modlitwy, dobroci, miłości, pokory i człowieczeństwa. Czas spędzony w otoczeniu Sługi Bożego był dla mnie czasem łaski i najpiękniejszą szkołą życia, za którą Bogu dziękuję. 

Bóg zapłać za rozmowę.

Rozmawial Mariusz Kamieniecki 

SPOTKANIA MŁODYCH – Warsztaty dla młodych z Taizé

FOT. WALDEMAR WYLEGALSKI

młodzi dla młodych

Trwają przygotowania do 32. Europejskiego Spotkania Młodych, które na przełomie 2009/2010 roku odbędzie się w Poznaniu.

Młodzi ludzie odwiedzają już parafie, gdzie opowiadają m.in. o idei spotkania. Nie długo wolontariusze trafią do wielkopolskich szkół średnich, by zachęcić uczniów do czynnego udziału.

Bracia z Taizé poprowadzili warsztaty dla młodych organizatorów tego wydarzenia. –To spotkanie zorganizują młodzi dla młodych – opowiada ksiądz Robert Korbik, archidiecezjalny duszpasterz młodzieży. – Na warsztaty zgłosiło się około 150 osób, ale to dopiero początek – dodaje ksiądz Korbik.

Na zakończenie warsztatów mszę świętą w kościele pod wezwaniem świętego Wojciecha odprawił arcybiskup poznański Stanisław Gądecki. Tę eucharystię transmitował program TV Polonia.

ŹRÓDŁO:   http://poznan.naszemiasto.pl

RZECZYWIŚCIE, BYŁ WIELKI

SANTO SUBITO 

Z ks. prałatem Edwardem Żmijewskim, proboszczem parafii Matki Bożej Zwycięskiej w Warszawie Rembertowie, rozmawia Mariusz Kamieniecki 

Był Ksiądz Prałat przyjacielem Sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki. Obserwując Jego życie i działalność duszpasterską, zapewne dostrzegał Ksiądz ogromny wpływ nauczania Papieża Jana Pawła II na Jego postawę? 

– Wydaje mi się, że byłem przyjacielem Jerzego, a na pewno On był moim. Kiedy piastowałem funkcję dyrektora domu księży emerytów, tydzień przed swoją męczeńską śmiercią przyjechał do mnie na ul. Ratuszową 5 z imieninowymi życzeniami. W tym czasie przyszedł też mój przyjaciel ks. prałat Józef Zagziłł. Zapytałem, czy ks. prałat słyszał o ks. Popiełuszce? Odpowiedział: „Tak, słyszałem i modlę się za niego, bo go bolszewicy zniszczą”. Pytałem dalej: „A czy ksiądz prałat chciałby go poznać?”. Odparł: „Tak, oczywiście”. „Oto ten, który siedzi na fotelu”. „To ty jesteś ks. Popiełuszko? Pokaż dowód osobisty”. Pokazał. „Ja nie wycofuję swojego komentarza, a teraz idę do kaplicy i będę modlił się, by Ciebie bolszewicy nie zniszczyli. Ale oni Cię zniszczą” – powiedział ks. Zagziłł. Zauważyłem, jak z oczu Jerzego popłynęła łza. Ojciec Święty Jan Paweł II miał ogromne oddziaływanie na ks. Jerzego. Za pośrednictwem ks. bp. Zbigniewa Kraszewskiego zawsze otrzymywał różańce i zapewnienia o bliskości w Jego służbie. Ksiądz Jerzy wiele uczył się od Jana Pawła II. Śledził Jego przemówienia, a w homiliach głoszonych szczególnie w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie powoływał się na wypowiedzi Papieża, cytując dość obszerne passusy. Można więc śmiało powiedzieć, że obaj byli naśladowcami swojego Mistrza Jezusa Chrystusa. Obaj pochylali się nad każdym człowiekiem, upominając się o jego prawa tak jak Jezus. 

W swojej książce „Pamięć i tożsamość” Jan Paweł II, dając świadectwo czasów, w których żył i dojrzewał, napisał m.in. „Dane mi było doświadczyć osobiście rzeczywistości ideologii zła…”. Bóg sprawił, że jako Papież przyczynił się do upadku systemu komunistycznego… 
– Istotnie Ojciec Święty osobiście doświadczył ideologii zła. To za Jego młodości w Europie pojawił się faszyzm, który był wielkim dramatem narodów, w tym narodu żydowskiego. Musiało to bardzo dotykać młodego Karola, który wśród Żydów miał przecież wielu przyjaciół. Potem przyszło tragiczne doświadczenie okupacji hitlerowskiej, która raz na zawsze miała wymazać naszą Ojczyznę z mapy Europy. Wtedy też zrodziło się Jego powołanie do kapłaństwa i na ten mroczny czas przypadły studia w seminarium. Potem przyszło „niby wyzwolenie” spod okupacji, ale przyszła nowa – sowiecka, która zaprowadziła komunistyczne porządki. To na czas panowania w Polsce reżimu komunistycznego, szalejącego ateizmu i bezpardonowej walki z Kościołem oraz wiarą, a w istocie walki z Narodem, który przeciwstawiał się nowemu zniewoleniu, przypadły lata służby kapłańskiej, posługi biskupiej i pasterzowania Kościołowi krakowskiemu. Ojciec Święty, jak mało kto, boleśnie przeżywał zniewolenie człowieka i pragnął odnowy moralnej narodów, bo wiedział, że jest to najprostsza droga do wolności nie tylko zewnętrznej, ale przede wszystkim wewnętrznej, która czyni z człowieka prawdziwe dzieło Boże. Dlatego nieustannie wołał: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi”, „Nie lękajcie się”. To Jego wielkie zawołanie za św. Pawłem: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”, które rozległo się w Warszawie w czasie pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny, zostało wysłuchane. I przyszła wolność: najpierw dla nas, Polaków, a potem za naszym przykładem dla innych narodów. I tak, bez rewolucji, strzałów i krwi upadł system, który chciał zawładnąć światem na zawsze. 

Dlaczego zdaniem Księdza Prałata Janowi Pawłowi II spontanicznie nadano przydomek „Wielki”? 
– Bo był rzeczywiście Wielki. Jako człowiek był bardzo utalentowany. Osiągnął szczyty możliwości intelektualnych. Nadał nowy, niespotykany dotychczas w historii Kościoła, kształt pontyfikatowi. Jan Paweł II wyszedł do świata zza spiżowej bramy i szeroko rozpościerając ramiona, głosił Chrystusową Ewangelię, choć wielu możnym tego świata to się nie podobało. On, narażając swoje życie, zawsze stawał w obronie słabszych i dlatego próbowano Go podstępnie zgładzić. Na koniec naznaczony cierpieniem, pokazał całemu światu, jak należy godnie żyć i umierać. Stąd też na pomniku Jana Pawła II stojącym przed naszą świątynią Matki Boskiej Zwycięskiej w Warszawie Rembertowie widnieje przymiotnik „Wielki”. 

Dziękuję za rozmowę.