Tag Archives: Modlitwa dziękczynna

Nowenna zawierzenia Najświętszemu Sercu Jezusa

Nowenna zawierzenia Najświętszemu Sercu Jezusa

Najświętsze Serce Jezusa ufam Tobie - O, Panie, Jezu Chryste, Twojemu Najświętszemu Sercu powierzam tę intencję (tutaj należy wyrazić prośbę). Spójrz tylko na mnie i uczyń to, do czego skłania Cię Twoje Serce... Niech Twoje Njświętsze Serce zadecyduje... Liczę na Nie... Pokładam w Nim ufność... Rzucam się w Jego Miłosierdzie. Panie Jezu, Ty mnie nie zawiedziesz. Najświętsze Serce Jezusa, ufam Tobie. Najświętsze Serce Jezusa, wierzę w Twoją Miłość do mnie. Najświętsze Serce Jezusa, przyj Królestwo Twoje. O, Najświętsze Serce Jezusa, proszę o wiele łask, lecz najbardziej żarliwie błagam o tę. Weź ją, umieść w Twoim Najświętszym Sercu. Kiedy Ojciec Przedwieczny zobaczy ją pokrytą Twą Drogocenną Krwią, nie odrzuci jej. Nie będzie to już moja prośba, ale Twoja, o Jezu. O, Najświętsze Serce Jezusa, pokładam ufność w Tobie. Niech nigdy ine doznam zawodu. Amen. O, Panie, Jezu Chryste, Twojemu Najświętszemu Sercu powierzam tę intencję (tutaj należy wyrazić prośbę).

Spójrz tylko na mnie i uczyń to, do czego skłania Cię Twoje Serce…

Niech Twoje Najświętsze Serce zadecyduje…

Liczę na Nie…

Pokładam w Nim ufność…

Rzucam się w Jego Miłosierdzie.

Panie Jezu, Ty mnie nie zawiedziesz. Najświętsze Serce Jezusa, ufam Tobie. Najświętsze Serce Jezusa, wierzę w Twoją Miłość do mnie. Najświętsze Serce Jezusa, przyjdź Królestwo Twoje. O, Najświętsze Serce Jezusa, proszę o wiele łask, lecz najbardziej żarliwie błagam o tę. Weź ją, umieść w Twoim Najświętszym Sercu. Kiedy Ojciec Przedwieczny zobaczy ją pokrytą Twą Drogocenną Krwią, nie odrzuci jej. Nie będzie to już moja prośba, ale Twoja, o Jezu. O, Najświętsze Serce Jezusa, pokładam ufność w Tobie. Niech nigdy nie doznam zawodu. Amen.

http://www.przyjazn.alleluja.pl

  • Dlaczego świętujemy Wielkanoc w innym czasie niż Kościół prawosławny?…
  • Niektóre błędy rodziców
  • Czytając Benedykta – pierwsze wrażenia po lekturze encykliki „Caritas in veritate”
  • Bóg mówi: nie cudzołóż!
  • 26 lipca Święci Anna i Joachim, rodzice Najświętszej Maryi Panny
  • Dla poszukujących miłości – Gdy zostałeś porzucony – przeczytaj to pomoże Ci przetrwać
  • List Benedykta XVI na Rok Kapłański
  • ENCYKLIKA CARITAS IN VERITATE OJCA ŚWIĘTEGO BENEDYKTA XVI
  • II RZESZOWSKA DIECEZJALNA PIELGRZYMKA PIESZA DO LWOWA

    II RZESZOWSKA DIECEZJALNA PIELGRZYMKA PIESZA DO LWOWA odbędzie się w dniach 25 – 29 CZERWCA 2010 R.

    Hasło II Pielgrzymki Pieszej do Lwowa:

    Nie lękajcie się ! Otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi !
    Jan Paweł II

    W centrum każdego dnia naszego pielgrzymowania jest Msza Święta odprawiana zazwyczaj rano. Pielgrzymka ma charakter wyłącznie pokutno – religijny. W drodze modlimy się wspólnie, śpiewem godzinek , odmawiamy modlitwę różańcową, koronkę do Bożego Miłosierdzia, słuchamy konferencji, bierzemy udział w dyskusjach religijnych. Sami jesteśmy organizatorami dnia pielgrzymkowego.

    Pielgrzymka wyrusza dnia 25 czerwca 2010 r. po Mszy Świętej która zostanie odprawiona o godz. 6.00 w kościele parafialnym Św. Rocha w Rzeszowie, ul. Paderewskiego 69.

    Trasa Pielgrzymki;
    25.06. Piątek: Rzeszów – Borek Stary Klasztor – Borek Nowy – Błażowa – Futoma – Dynów ( 35km.)
    26.06. Sobota: Dynów – Siedliska – Huta Poręby – Lipa – Leszczawka – Kuźmina ( 37km.)
    27.06. Niedziela: Kuźmina – Rozpucie – Zawadka – Leszczowate – Brzegi Dolne – Jasień ( 34km.)
    28.06. Poniedziałek: Przejazd autokarem z Jasienia przez Chyrów, Sambor, Rudki do Lwowa.
    29.06. Wtorek: Lwów. W godzinach popołudniowych powrót przez przejście graniczne Korczowa do Rzeszowa z możliwością zatrzymania się na trasie powrotnej.

    Przed wyruszeniem na trasę Pielgrzymki należy zapoznać się z obowiązującym regulaminem.
    Organizatorzy zapewniają noclegi, transport głównego bagażu, podstawową opiekę medyczną, wyżywienie w zakresie chleb i herbatę, (poczęstunek od życzliwych gospodarzy na trasie)
    Wiek pielgrzyma określono od 5 do 65 lat. Dzieci do 16 lat i osoby powyżej 65-tego roku życia mogą wziąć udział jedynie z opiekunem. Niepełnoletni muszą mieć zgodę rodziców. Z uwagi na duży stopień trudności w pielgrzymce mogą wziąć udział jedynie osoby o dobrej kondycji fizycznej.
    Wykluczone są zapisy osób poważnie chorych ( np. wada serca, cukrzyca, choroby nowotworowe, psychiczne, itp.)

    Na Pielgrzymkę należy obowiązkowo zabrać ze sobą ważny paszport.

    Zapisy przyjmowane będą w Domu Parafialnym przy Kościele św. Rocha Rzeszów – Słocina, ul. Paderewskiego 69 , w dniach od 17 do 19 maja 2010 r. w godzinach 16.oo – 19.oo ( po uprzednim zapoznaniu się z regulaminem, wypełnieniu i podpisaniu formularza zgłoszeniowego).
    Ilość Pielgrzymów w Pielgrzymce ograniczona.
    Koszt wpisowego 50,00 zł. + koszt autokaru i przejazdu 50,00 zł. + opłata za nocleg we Lwowie.

    Informacje telefoniczne: od poniedziałku do piątku w godz. 15.3o – 17.3o
    Nr . Tel. 17- 85 71 870 lub Nr . Tel. 504 937 250

    Portal Diecezji Rzeszowskiej | Króluj nam Chryste!

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Benedykt XVI na Cyprze: spotkanie ekumeniczne w Pafos

    Z lotniska Papież udał się do Pafos, a dokładniej do niewielkiego kościoła Agia Kiriaki Chrysopolitissa z XIII w., który wznosi się na ruinach bazyliki bizantyjskiej z IV w. Świątynia ta należy do Cerkwi prawosławnej, jednak od 1987 r., z woli ówczesnego biskupa Pafos, a dziś zwierzchnika Cerkwi w tym kraju, Chryzostoma II, jest ona również udostępniana katolikom i anglikanom. Wokół świątyni znajduje się teren wykopalisk archeologicznych, wśród których są także pamiątki po pobycie na wyspie św. Pawła. Tam też zgromadzili się oczekujący Papieża wierni, zarówno katolicy, jak i prawosławni. Pierwszy etap papieskiej podróży na Cypr miał bowiem charakter ekumeniczny. Benedykt XVI rozpoczął swą wizytę w tym historycznym kościele od modlitwy przed ikonostasem. Towarzyszyła mu grupa kapłanów i sióstr klauzurowych. Następnie przed świątynią odbyło się ekumeniczne nabożeństwo, którego kanwą była lektura fragmentu z Dziejów Apostolskich, opowiadającego o wizycie św. Pawła na Cyprze.

    „Papieżu Benedykcie z pradawnego Rzymu, witaj w pierwszym Kościele nawróconych z pogaństwa” – powiedział na powitanie abp Chryzostom. Zwierzchnik cypryjskiej Cerkwi przypomniał, że to właśnie tu, w tym mieście Ewangelia była głoszona poganom, Paweł zdziałał pierwszy cud i ochrzczony został pierwszy Europejczyk. Prawosławny hierarcha ani słowem nie wspomniał o kwestiach ekumenicznych. Większość przemówienia poświęcił sytuacji wyspy po inwazji tureckiej w 1974 r. „Cypr i tutejszy Kościół przeżywają najtrudniejsze chwile w swej historii – powiedział. – Turcja, która barbarzyńsko nas zaatakowała, okupuje 37 procent naszego terytorium i tolerowana przez tak zwany cywilizowany świat, kontynuuje realizację swych planów, dążących do aneksji najpierw terytoriów okupowanych, a następnie całego Cypru”. Chryzostom II zarzucił też Turcji przeprowadzanie czystek etnicznych, kolonizację terytoriów okupowanych, a także rozprzedawanie i niszczenie chrześcijańskiego dziedzictwa kulturowego na Cyprze.

    Papież rozpoczął przemówienie po grecku, a następnie kontynuował po angielsku. Język ten jest tam dobrze znany, aż do 1959 r. Cypr bowiem należał do Wielkiej Brytanii. Benedykt XVI zwrócił uwagę na wymowę miejsca, w którym odbywa się ta ekumeniczna liturgia. To właśnie tu – powiedział – Paweł, Barnaba i Marek, na początku pierwszej podróży misyjnej, głosili Ewangelię w obecności rzymskiego prokonsula Sergiusza Pawła.

    „A zatem to z tego miejsca przesłanie Ewangelii zaczęło się szerzyć po Imperium, a Kościół, oparty na przepowiadaniu apostolskim, mógł się zakorzenić w całym znanym wówczas świecie – powiedział Benedykt XVI. – Kościół na Cyprze słusznie może być dumny z tych bezpośrednich związków z przepowiadaniem Pawła, Barnaby i Marka, a także z komunii w wierze apostolskiej, łączącej go z wszystkimi Kościołami, które zachowują tę samą regułę wiary. To właśnie ta wspólnota, realna, choć niedoskonała, już nas łączy i przynagla nas do przezwyciężenia podziałów oraz odtworzenia owej pełnej widzialnej jedności, której Bóg pragnie dla wszystkich swych naśladowców”.

    Papież wspomniał też o wielkich osiągnięciach ruchu ekumenicznego, zainicjowanego przed stu laty Konferencją Misyjną w Edynburgu. „Możemy dziękować Bogu za to, że w ostatnich dziesięcioleciach udało się nam na nowo odkryć wspólne dziedzictwo apostolskie Wschodu i Zachodu, a dzięki cierpliwemu i szczeremu dialogowi znaleźć drogi, na których zbliżamy się do siebie, przezwyciężamy kontrowersje z przeszłości i dążymy do lepszej przyszłości” – powiedział Benedykt XVI.

    „Kościół na Cyprze, który stanowi pomost między Wschodem i Zachodem, znacznie przyczynił się do tego procesu pojednania – zauważył Papież. – Na drodze do pełnej jedności z pewnością nie będzie brakowało przeszkód. Jednakże zarówno Kościół katolicki, jak i Kościół prawosławny na Cyprze, są zdecydowane iść naprzód po drodze dialogu i bratniej współpracy. Niech Duch Święty oświeci nasze umysły i umocni naszą wolę, abyśmy razem mogli nieść przesłanie zbawienia ludziom naszych czasów, którzy pragną prawdy, dającej autentyczną wolność i zbawienie. Tą prawdą jest Jezus Chrystus”.

    Benedykt XVI zaznaczył, że każdy chrześcijanin jest powołany do kontynuowania misji rozpoczętej przez apostołów. Wszyscy bowiem na mocy chrztu mają być świadkami Ewangelii. Umocnieniu tego świadectwa będzie służył Synod Biskupów dla Bliskiego Wschodu, na którym będą również obecni delegaci z niekatolickich Kościołów i wspólnot kościelnych.

    Nabożeństwo zakończyło się wspólnym odmówieniem modlitwy Ojcze nasz. Przed odjazdem Benedykt XVI poświęcił jeszcze tablicę pamiątkową, która znajdzie się w domu starców, otwartym przez miejscową wspólnotę katolicką. Z Pafos Papież udał się samochodem do oddalonej o 170 km Nikozji, gdzie znajduje się nuncjatura apostolska. Na czas podróży będzie ona papieską rezydencją.

    kb, rv

    Radio Watykańskie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Moje dziecko nie chodzi do kościoła

    Z Barbarą Smolińską rozmawiał Roman Bielecki OP

    Jaka jest najczęstsza reakcja pobożnych rodziców, gdy słyszą od syna czy córki, że nie chcą chodzić do kościoła? „O mój Boże, to straszne”.

    Roman Bielecki OP: Czy można tak wychować dziecko, by któregoś dnia nie usłyszeć sakramentalnego: Nie idę więcej do kościoła! Nie kocham Boga!
    .
    Barbara Solińska: Myślę, że tak. Ale nie odbierałabym tego w kategoriach wielkiego sukcesu wychowawczego. To, że dziecko czy nastolatek nie porusza takich tematów, nie kwestionuje pewnych prawd, wcale nie oznacza, że ich nie przeżywa, że o nich nie myśli. Brak takiego komunikatu może być zaledwie dowodem na to, że dziecko boi się mieć inne zdanie niż rodzice. Albo jeszcze gorzej: nie czuje prawa do tego, żeby myśleć inaczej. Tak może się dziać w wypadku bardzo restrykcyjnego wychowania. Dziecko, które ma odwagę powiedzieć: „Nie idę więcej do kościoła” – nawet jeśli jego słowa nas zabolą – pokazuje, że daliśmy mu przestrzeń, w której może się swobodnie wypowiedzieć. A to chyba ważne.

    Rodzic, który słyszy od swojego dziecka, że ono nie chce chodzić do kościoła, jest niejednokrotnie przerażony. Myśli sobie: O Boże, moje dziecko będzie ateistą!

    To prawda. Ale takie myślenie pokazuje też prawdę o tych rodzicach, o ich głęboko skrywanych problemach. W dojrzałej wierze pytania, wątpliwości, kryzysy są naturalne. Rodzic, który tępi takie pytania u dzieci, chroni też siebie, obnaża własne lęki, pokazuje, że nie jest przygotowany do poważnej rozmowy.

    A mógłby się zachować inaczej?

    Oczywiście, że tak. Jaka jest najczęstsza reakcja pobożnych rodziców, gdy słyszą od syna czy córki, że nie chcą chodzić do kościoła? „O mój Boże, to straszne, to niemożliwe! Ty musisz chodzić do kościoła!”. A mogliby powiedzieć: „Usiądźmy i pogadajmy o tym. Jestem ciekawa, jako matka, dlaczego nie chcesz chodzić do kościoła”.

    Podam inny przykład: Każdy nastolatek w pewnym momencie mówi: „Nie będę chodził do szkoły!”. Co powie większość rodziców? „Jeśli nie będziesz chodzić do szkoły, to będziesz rowy kopać. Nie będziesz mieć dobrej pracy, zmarnujesz sobie życie. To jest okropne”.

    Czy coś z tego wynika? Nic, oprócz buntu wewnętrznego lub zewnętrznego. Takie reakcje są groźbą, straszeniem, przedstawianiem jakichś czarnych scenariuszy. A czego w nich brak? Postawienia pytania „dlaczego?”. Rodzic gotowy do rozmowy z własnym dzieckiem dowiedziałby się, że syn czy córka nie chce chodzić do szkoły, ponieważ miał właśnie jakiś zatarg z nauczycielem czy z kolegą i ta wyrażana przez niego kategoryczna niechęć jest tylko uogólnieniem, skargą na jakieś nieprzyjemne jednorazowe doświadczenie albo ciąg doświadczeń.

    Z kościołem bywa podobnie. Jeśli dziecko mówi, że nie będzie chodzić do kościoła, to znaczy, że ma jakiś problem. Że się nudzi w kościele, więc może trzeba pomyśleć o poszukaniu mszy dla młodzieży, a może nie chce chodzić do kościoła z całą rodziną w ramach utrwalonego rytuału, bo potrzebuje pewnej intymności, a może nie lubi księdza, który odprawia mszę o tej godzinie. Oczywiście może też przeżywać kryzys wiary. Przy każdej z tych przyczyn będziemy szukać innego rozwiązania. Załatwianie problemu kategorycznym nakazem nie jest w pewnym wieku najlepszym rozwiązaniem, bo nic z tego nie wynika. Można chodzić do kościoła dla świętego spokoju, żeby mama się nie denerwowała, żeby ojciec nie zawiesił kieszonkowego. Tylko czy w tym jest jakaś
    wartość?!

    W takim razie, do kiedy można stosować argument siłowy: „masz iść i koniec”, a od kiedy zacząć pytać: „a dlaczego”? W którym momencie zaczyna się to przejście na inny model rozmowy?

    Ja w ogóle jestem przeciwna argumentom siłowym, jeśli chodzi o wychowanie w wierze. Zamiast tego proponowałabym własny przykład, mówienie o Panu Bogu, Jego obecność w życiu rodzinnym.

    Dla małego dziecka bardzo ważne jest, by rodzice modlili się razem z nim. W wychowaniu religijnym wspólna codzienna modlitwa, która trwa 5 czy 10 minut, jest dużo ważniejsza niż pójście na mszę dla przedszkolaków. Jeśli jednak ta msza jest naturalnie wkomponowana w całość niedzieli, jest – tak jak spacer, obiad, zabawa czy wizyta u cioci – jednym z wydarzeń spędzonego wspólnie z rodzicami miłego dnia – nie wierzę, żeby jakiś pięcio- czy sześciolatek bardzo się buntował. Chyba, że serwujemy mu półtoragodzinną sumę, na której się zwyczajnie nudzi!

    Mam wrażenie, że wielu młodych rodziców przedwcześnie pozwala dzieciom wybierać. To absurdalne. Bo nie ma sensu pytać pięciolatka, czy chce iść do kościoła. Tak jak nie można małego dziecka zadręczać stale pytaniami, co chce zjeść na śniadanie, co chce na siebie włożyć. To błąd. Z tak wychowywanych dzieci wyrastają nastolatki i dorośli, którzy nie umieją dokonywać wyborów. Jeśli przedwcześnie pozwolimy wybierać, to dzieci czują się mało bezpiecznie w takim świecie.

    A co z nastolatkami?

    To szerokie pojęcie – „nastolatek”.

    Raczej trudno u jedenasto- czy dwunastolatka, który odmawia chodzenia do kościoła, mówić o jakimś poważnym kryzysie religijnym, choć nie można tego wykluczyć. To może być dla rodziców sygnał, że trzeba się przyjrzeć swojemu dziecku, zobaczyć, w jakim stopniu je znamy, ile z nim rozmawiamy, czy słuchamy jego zdania na różne tematy, jak bardzo jest ono odpowiedzialne za różne rzeczy w domu. Być może warto zmienić swoje nastawienie, swoje zasady wychowawcze, więcej rozmawiać, negocjować, nie mówić „nie, bo nie” i „tak i już”, bo wtedy prowokujemy do buntu. Jestem jednak zdania, że w tym wieku nie można dziecku pozostawiać wyboru, podobnie jak nie dajemy mu wyboru w sprawie tego, czy chce, czy nie chce chodzić do szkoły.

    Kiedy jednak dziecko ma już szesnaście, siedemnaście czy osiemnaście lat, żaden nakaz nic nie pomoże. Możemy jedynie rozmawiać, podsuwać różne pomysły. Jeśli jednak syn czy córka mówią zdecydowane „nie” i na widok księdza dostają wysypki, to jedynym wyjściem jest pozostawienie im wolności.

    Zwraca pani uwagę na postawę rodziców, korelację między przykładem a wymaganiem.

    Jest pewna podstawowa zasada w wychowaniu, która odnosi się również do wychowania religijnego: nie da się wychowywać dzieci w czymś zupełnie innym, niż się samemu żyje. To dotyczy rzeczy ważnych, jak wiara, i tych mniej ważnych, np. porządku. Tata bałaganiarz i mama bałaganiara nie wychowają dziecka mającego zamiłowanie do porządku. Jeśli matka czy ojciec nie ścielą swoich łóżek rano, to nie mogą wymagać, by dziecko się tego nauczyło. Prędzej czy później dziecko im powie: A wy? Ono może kiedyś, w życiu dorosłym, będzie porządne na zasadzie przeciwwagi.

    Z praktykami religijnymi sprawa ma się podobnie: Jest dużo łatwiej, jeśli rodzice z małymi dziećmi chodzą razem do kościoła, niż jeżeli dziecko szybko odkryje, że tata np. ogląda w tym czasie telewizję. Poza tym, jeżeli wyjście do kościoła w niedzielę jest jedynym wydarzeniem religijnym w rodzinie, to dzieci zaczną je w pewnym momencie podważać, bo to będzie nudne, bo to nie będzie wkomponowane w całość obrazu.

    Często słyszę, że w imię poważnego traktowania dziecka, należy pozwolić mu decydować o pójściu lub nie do kościoła.

    Po pierwsze byłabym za tym, żeby wykazać zainteresowanie. Chodzenie do kościoła to jest poważna sprawa, zwłaszcza jeżeli jest to rodzina religijna. Rozwiązaniem nie jest ani mówienie: ja ci każę, ty masz chodzić, ani stwierdzenie: jeśli nie chcesz, to nie chodź. Według mnie, między jednym a drugim powiedzeniem tak naprawdę nie ma wielkiej różnicy. W obu przypadkach jest swoista obojętność i formalizm. W jednym przeradza się ona w danie wolności, czasami przedwcześnie, a w drugim – w sztywny nakaz. W obu wypadkach młody człowiek nie czuje, że dla rodziców to jest ważne, że chcieliby poznać jego uczucia i przemyślenia, chcieliby mu pomóc.

    Jeżeli nawet udaje się nam porozmawiać i w wyniku tej rozmowy dochodzimy do impasu: dziecko słucha naszych argumentów, my jego, ale skutek jest taki, że ono nie idzie do kościoła. Zgodzimy się? Pozwalamy nie pójść? Nie pójdzie raz, drugi, dziesiąty, nie będzie chodzić rok. Co dalej?

    Za tym, co ojciec mówi, stoi błędne założenie, że bez walki, bez przymusu nie da rady, oraz drugie – że rozmowa to walka na argumenty. Rozmowa to przede wszystkim słuchanie i dzielenie się. Takie jest moje doświadczenie jako psychoterapeuty rodzinnego. Rozmowa ma niezwykłe znaczenie. Ludzie, którzy ze sobą rozmawiają, wychodzą ze swoich sztywnych stanowisk. Jakoś nie mam obrazu nastolatków, którzy mają klapki na oczach. Najczęściej to rodzice je mają. Dorośli patrzą zbyt prosto. Myślą: skoro nastolatek jest zbuntowany, to trzeba go za wszelką cenę ujarzmić, żeby był grzeczny.

    Zapytam o integralność postaw. Jak się zachować w przypadku, gdy dziecko, które chodziło do katolickiego gimnazjum, po pójściu do liceum mówi, że już nie chce chodzić na religię, bo wybiera etykę?

    Nie wiem, trudno mi się wypowiedzieć, ale wyobrażam to sobie jako reakcję przeciwwagi, bo jeżeli ktoś był w szkole, dajmy na to u sióstr, to tam rzeczywiście może być więcej religijności niż mniej. A jeśli czegoś jest za dużo, to każdy człowiek w sposób naturalny taką sytuację reguluje. Być może religii było po prostu dla niego za wiele.

    A co z osobami, które w szkole średniej przewinęły się przez duszpasterstwa szkół średnich, a potem, po zdaniu matury nagle odeszły z Kościoła. To jest pytanie o model. Dla wielu nastolatków duszpasterstwo jest często całym życiem. I ono się nagle kończy.

    Odróżniłabym duszpasterstwa od szkół wyznaniowych. Szkoły są jednak często wybierane przez rodziców. Natomiast nastolatki, które w szkole średniej trafiają do duszpasterstwa, przychodzą z własnej inicjatywy, bo tam zaczyna im się podobać, tam są przyjaźnie. Duszpasterstwo tylko częściowo ma aspekt religijny. Ono zaspokaja też bardzo wiele innych potrzeb młodych ludzi – potrzebę przyjaźni, ciekawego spędzania wolnego czasu. Potem idą na studia, wchodzą w inne środowisko. Wtedy często się okazuje, że w tym duszpasterstwie byli nie z potrzeby wyrażania i zgłębiania własnej religijności, a jedynie ze względów towarzyskich. Taka jest kolej rzeczy.

    A co wychowaniem do praktyki sakramentalnej?

    Dobrze, gdy rodzice uczą swoje ośmio-, czy dziewięcioletnie dziecko przystępowania do sakramentu spowiedzi. Z nastolatkiem już tak nie można. Jeśli dziecko narozrabia, a rodzice, nie daj Boże, powiedzą, że ma pójść do spowiedzi, to najlepsza droga do tego, żeby młody człowiek przestał chodzić do spowiedzi w ogóle. Brutalne wchodzenie w czyjąś intymność bardzo rani, zamyka na możliwość korzystania z tego sakramentu. W wychowaniu religijnym niezwykle istotny jest przykład – najpierw trzeba dziecku towarzyszyć i prowadzić je za rękę, pokazując swoją wiarę. Potem stopniowo należy się wycofywać – dawać świadectwo, a jednocześnie pozwolić na to, by młody człowiek sam kształtował swoją religijność.

    Często dzieci skarżą się, że rodzice nadużywają argumentów religijnych w wychowaniu. Mówią, że Pan Bóg ich za coś ukarze, gdy coś zrobią albo nie.

    Używanie Pana Boga jako straszaka albo dozorcy to ogromna krzywda, którą wyrządza się dziecku. To też jeden z powodów, dla których młody człowiek odchodzi od wiary. I zanim odkryje, że Pan Bóg jest miłością, może się bardzo pokaleczyć.

    Druga sprawa z tym związana to obraz ojca. Niejednokrotnie podczas terapii indywidualnej doświadczam tego, jak bardzo wśród osób wierzących problemy związane z osobistą relacją z Panem Bogiem mają swoje źródło w obrazie ojca, zwłaszcza jeśli bywał zbyt ostry, brutalny czy nieobecny dla dzieci. Jeśli do tego dochodzi jeszcze przekaz związany ze straszeniem Panem Bogiem, to mamy pracę terapeutyczną na długie lata.

    A jeśli się tak stanie, że dziecko rzeczywiście przestanie chodzić do kościoła? Rodzice mają poczucie winy i przegranej, że zawiedli jako wychowawcy. Czy oni mogą się jakoś „rozgrzeszyć”?

    Poczucie winy jest złym doradcą. Jeśli jest się rodzicem dorosłego dziecka, które nie chodzi do kościoła, dobrze jest zrobić bilans, zadać sobie pytanie: czy my się w czymś przyczyniliśmy do tego, że nasz dwudziestolatek przestał chodzić do kościoła? Może za mało rozmawialiśmy, może za mało interesowaliśmy się drogą duchową naszego dziecka, może nie zachęciliśmy go do pójścia do duszpasterstwa, do szukania różnych odpowiedzi?

    Nie jest to również czas, by gwałtownie coś naprawiać, bo wielu rzeczy nie da się nadrobić. Tego, co można było jeszcze zrobić z dziesięciolatkiem, nie można nadrobić z dwudziestolatkiem. A tego, co należało omówić z piętnastolatkiem, nie rozważymy wspólnie z trzydziestolatkiem. Pozostaje wtedy ufna modlitwa za dorosłe dziecko i budowanie z nim dojrzałej relacji. Paradoksalnie w ten sposób możemy się przyczynić do dobrej więzi dzieci z Panem Bogiem. Niedawno podczas ślubu kogoś znajomego usłyszałam bardzo mądre zdanie księdza skierowane do rodziców młodej pary: „Gdy wasze dzieci były małe, mówiliście im o Panu Bogu, teraz to się skończyło, teraz mówcie Panu Bogu o swoich dzieciach”.

    A co z ostentacyjnymi reakcjami? Ktoś zawiera ślub w urzędzie stanu cywilnego i tato mówi, że nigdy tam nie przyjdzie.

    Takie reakcje są okrutne, choć oczywiście można je zrozumieć. Czy młodzi ludzie wezmą ślub cywilny czy kościelny, to ich wolny wybór. Jeżeli rodzice kochają swoje dziecko, to dobrze, żeby mu towarzyszyli w ważnych chwilach jego życia, także wtedy, gdy te wybory są niezgodne z ich światopoglądem. Ślub cywilny to przynajmniej jest jakiś ślub, ale co mają robić rodzice, kiedy ich dziecko żyje w konkubinacie? Czy mamy ich odwiedzać, czy mamy ich zapraszać? Bo czy to nie jest zgoda na niemoralne życie?

    Najbliższe jest mi chyba takie rozwiązanie, kiedy rodzice mówią otwarcie, najlepiej raz, że nie akceptują tego wyboru, że on się im nie podoba, że oni sami wybraliby inaczej, podkreślając jednocześnie, że nadal tak samo kochają swoje dziecko. Groźba zerwania relacji lub jej realizacja są przecież bezpardonowymi próbami wpływania na decyzję. Trudno wtedy mówić o wolnym wyborze. Obie strony muszą uznać, że mają prawo do swojego życia i swoich wyborów.

    Zapytam jeszcze o, nazwijmy to, dylematy babć, które często pytają, czy one mają te dzieci po kryjomu zabierać do kościoła, wiedząc, że rodzice do niego nie chodzą?

    Nie jest dobrze, jeśli w rodzinie jedni robią różne rzeczy w tajemnicy przed drugimi. Najbardziej poszkodowane są wtedy dzieci. Dziecko szybko poczuje dyskomfort takiej sytuacji. Zachęcałabym babcie, żeby porozmawiały ze swoimi dorosłymi dziećmi. To oni są rodzicami. Oni mają prawo do decydowania o wychowaniu dzieci i należy ich zapytać, czy możemy zadbać o religijne wychowanie wnuków. Nie może się to jednak odbywać w atmosferze walki i przeciągania dziecka na jedną lub drugą stronę.

    Przekaz wiary jest bardzo ważny. Wymaga od rodziców naprawdę poważnych i czytelnych deklaracji. Jako rodzice musimy mieć bardzo wiele ufności, że jeśli wiara jest przez nas przekazywana, to coś z niej w dziecku zostaje. Ale jednocześnie nie wolno zapominać, że każdy człowiek musi wiarę wybrać osobiście i że jest ona łaską.

    rozmawiał Roman Bielecki OP

    Barbara Smolińska doktor nauk humanistycznych, psychoterapeuta i superwizor Polskiego Towarzystwa Psychologicznego, szefowa Pracowni Dialogu, mężatka, matka czwórki dorosłych dzieci zaangażowana we wspólnocie Chemin Neuf.

    Dominikanie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Benedykt XVI przypomniał postać i naukę św. Tomasza z Akwinu

    O znaczeniu, jakie dla Kościoła ma postać i nauka św. Tomasza z Akwinu, wskazująca na zgodność wiary i rozumu, przypomniał Benedykt XVI podczas audiencji ogólnej 2 czerwca w Watykanie. Papież powrócił do katechez o wielkich myślicielach średniowiecza.

    Oto polski tekst nauczania Ojca Świętego:

    Drodzy bracia i siostry,

    Po kilku katechezach o kapłaństwie i mych ostatnich podróżach powracamy dziś do naszego głównego tematu, to znaczy do rozważań o niektórych wielkich myślicielach średniowiecza. Ostatnio przyglądaliśmy się wielkiej postaci św. Bonawentury, franciszkanina. Dzisiaj natomiast chciałbym mówić o tym, którego Kościół nazywa Doctor communis, to znaczy o św. Tomaszu z Akwinu. Mój czcigodny poprzednik Jan Paweł II w swej encyklice „Fides est Ratio” przypomniał, że „Kościół słusznie przedstawiał zawsze św. Tomasza jako mistrza sztuki myślenia i wzór właściwego uprawiania teologii” (n. 43). Nie dziwi więc, że po św. Augustynie wśród pisarzy kościelnych, wspominanych w Katechizmie Kościoła Katolickiego, św. Tomasz jest cytowany częściej niż ktokolwiek inny – aż sześćdziesiąt jeden razy! Był on także nazywany Doctor Angelicus, być może ze względu na swoje cnoty, a zwłaszcza subtelność myśli i czystość życia.

    Tomasz urodził się między 1224 a 1225 rokiem na zamku, jaki jego rodzina, szlachecka i majętna miała w Roccasecca koło Akwinu, w pobliżu słynnego opactwa Monte Cassino, dokąd wysłali go rodzice, by otrzymał pierwsze elementy swego wykształcenia. Kilka lat później przeniósł się do stolicy Królestwa Sycylii – Neapolu, gdzie Fryderyk II założył prestiżowy uniwersytet. Poznał tam, bez obowiązujących gdzie indziej ograniczeń, myśl greckiego filozofa Arystotelesa, w którą młody Tomasz został wprowadzony i natychmiast wyczuł jej wielką wartość. Przede wszystkim jednak podczas tych lat spędzonych w Neapolu zrodziło się jego powołanie dominikańskie. Tomasza pociągnął mianowicie ideał zakonu założonego kilka lat wcześniej przez św. Dominika. Gdy jednak przywdział habit dominikański, jego rodzina sprzeciwiła się temu wyborowi i musiał on opuścić klasztor, by spędzić jakiś czas w gronie rodzinnym.

    W 1245, już jako pełnoletni, mógł podjąć na nowo swą drogę odpowiedzi na Boże powołanie. Wysłano go do Paryża, by studiować pod kierunkiem innego świętego – Alberta Wielkiego, o którym niedawno mówiłem. Alberta i Tomasza połączyła prawdziwa i głęboka przyjaźń, nauczyli się wzajemnie cenić i miłować do tego stopnia, że Albert chciał, aby jego uczeń podążył za nim także do Kolonii, dokąd wysłali go przełożeni Zakonu w celu założenia tam studium teologii. Tomasz zapoznał się wówczas ze wszystkimi dziełami Arystotelesa i jego arabskimi komentatorami, które Albert przedstawiał i wyjaśniał.

    W owym okresie kultura świata łacińskiego została głęboko pobudzona spotkaniem z dziełami Arystotelesa, które przez długi czas pozostawały nieznane. Chodziło o pisma na temat istoty poznania, nauk przyrodniczych, metafizyki, duszy i etyki, obfitowały one w informacje i intuicje, które wydawały się ważne i przekonujące. Była to całościowa, pełna wizja świata, rozwinięta przed Chrystusem i bez Chrystusa, za pomocą jedynie czystego rozumu i zdawała się ona narzucać rozumowi jako sama wizja. Niesamowicie więc fascynowała ludzi młodych, którzy chcieli tę filozofię zobaczyć i poznać. Wielu przyjmowało z entuzjazmem, a nawet z bezkrytycznym entuzjazmem, ten ogromny bagaż wiedzy antycznej, który zdawał się stwarzać szansę korzystnego odnowienia kultury i otwarcia całkowicie nowych horyzontów. Inni jednak obawiali się, że pogańska myśl Arystotelesa było przeciwieństwem wiary chrześcijańskiej i odmawiali jej poznawania. Spotykały się dwie kultury: przedchrześcijańska kultura Arystotelesa ze swa radykalną racjonalnością i klasyczna kultura chrześcijańska.

    Niektóre środowiska odrzuciły Arystotelesa także wskutek przestawienia myśli tego filozofa przez jego arabskich komentatorów: Awicennę i Awerroesa. To oni bowiem przekazali światu łacińskiemu filozofię arystotelesowską. Na przykład nauczali oni, że ludzie nie mają inteligencji osobistej, ale że istnieje jeden jedyny intelekt powszechny, pewna substancja duchowa wspólna wszystkim, działająca we wszystkich jako „jedyna”: chodzi więc o depersonalizację człowieka. Innym punktem spornym, przekazanym przez komentatorów arabskich, było twierdzenie, że świat jest wieczny jak Bóg. Tezy te rozpętały niekończące się dysputy w środowisku akademickim i kościelnym. Filozofia arystotelesowska szerzyła się nawet wśród prostych ludzi.

    Tomasz z Akwinu w szkole Alberta Wielkiego rozwinął działalność o podstawowym znaczeniu dla historii filozofii i teologii, powiedziałbym dla historii kultury: poznał dogłębnie Arystotelesa i jego komentatorów, troszcząc się o nowe łacińskie tłumaczenia oryginalnych tekstów w języku greckim. W ten sposób nie opierał się już jedynie na komentatorach arabskich, lecz mógł sam czytać teksty oryginalne i skomentował znaczną część dzieł Arystotelesa, odróżniając w nich to, co miało wartość, od tego, co było wątpliwe lub nadawało się w całości do odrzucenia, ukazując współbrzmienie z danymi Objawienia chrześcijańskiego oraz wykorzystując szeroko i umiejętnie myśl arystotelesowską w przedstawianiu tworzonych przez siebie pism teologicznych. Ostatecznie Tomasz z Akwinu wykazał, że istnieje naturalna zgodność między wiarą chrześcijańską a rozumem. To właśnie było wielkim dziełem Tomasza, że w owym okresie zderzenia dwóch kultur – wtedy, gdy zdawało się, że wiara powinna poddać się rozumowi – pokazał, że kroczą one wspólnie, że to, co jawiło się rozumowi jako nie do pogodzenia z wiarą, nie było rozumem, a to, co jawiło się wiarą, jeśli było sprzeczne z prawdziwą racjonalnością, nie było wiarą. Stworzył on w ten sposób nową syntezę, która ukształtowała kulturę następnych wieków.

    Ze względu na swe wybitne zdolności intelektualne Tomasz został odwołany do Paryża jako profesor teologii na katedrze dominikańskiej. Tam też rozpoczął swoją obszerną twórczość pisarską, którą zajmował się aż do śmierci: komentarze do Pisma Świętego, ponieważ profesor teologii był przede wszystkim interpretatorem Pisma, komentarze do pism Arystotelesa, potężne dzieła systematyczne, wśród których wyróżnia się Summa Theologiae, a także rozprawy i mowy na różne tematy. Przy opracowywaniu tych dzieł wspierali go niektórzy jego sekretarze. Jednym z nich był jego współbrat Reginald z Piperno, który wiernie za nim szedł i z którym był związany szczerą i braterską przyjaźnią, odznaczającą się wielkim zaufaniem. Jest to cecha charakterystyczna świętych: żywią oni przyjaźń, gdyż jest ona jednym z najszlachetniejszych przejawów ludzkiego serca i ma w sobie coś boskiego, jak to sam Tomasz wyjaśnił w kilku quaestiones swojej Sumy Teologicznej, gdzie pisze: „Miłość jest zasadniczo przyjaźnią człowieka z Bogiem a także z bytami, które do Niego należą” (II, q. 23, a.1).

    W Paryżu Tomasz nie pozostał długo ani na stałe. W 1259 r. uczestniczył on w kapitule generalnej dominikanów w Valenciennes, gdzie był członkiem komisji, która ustaliła program studiów w zakonie. Od 1261 do 1265 roku przebywał w Orvieto. Papież Urban IV, który żywił doń wielki szacunek, polecił mu ułożenie tekstów liturgicznych na uroczystość Bożego Ciała, które będziemy jutro obchodzili. Zostało ono ustanowione w następstwie cudu eucharystycznego w Bolsenie. Tomasz miał duszę doskonale eucharystyczną. Przepiękne hymny, które liturgia Kościoła wyśpiewuje dla uczczenia tajemnicy rzeczywistej obecności Ciała i Krwi Pańskiej w Eucharystii, są przypisywane jego wierze i mądrości teologicznej. Od 1265 aż do 1268 Tomasz mieszkał w Rzymie, gdzie zapewne kierował studium, to znaczy zakonnym domem studiów i gdzie rozpoczął pisanie swojej Summa Theologiae (por. Jean-Pierre Torrell, Tomasz z Akwinu – człowiek i dzieło, tłum. A. Kuryś, Kęty-Warszawa 2008).

    W 1269 r. został odwołany do Paryża na drugi cykl wykładów. Studenci, co zrozumiałe, słuchali ich z entuzjazmem. Jeden z jego byłych słuchaczy oświadczył, że wielkie tłumy uczęszczały na kursy Tomasza, tak że aule ledwie mogły ich pomieścić i dodawał, w osobistym dopisku, że „słuchanie go było dla niego głębokim szczęściem”. Nie wszyscy akceptowali Tomaszową interpretację Arystotelesa, ale nawet jego przeciwnicy na niwie akademickiej, na przykład Gotfryd z Fontaines przyznawali, że nauczanie brata Tomasza przewyższało inne ze względu na swą użyteczność i wartość oraz służyła do poprawiania tych, które głosili inni nauczyciele. Być może też, aby uchronić go przed toczącymi się ożywionymi dyskusjami, przełożeni raz jeszcze wysłali go do Neapolu, aby był do dyspozycji króla Karola I, który miał zamiar zreorganizować studia uniwersyteckie.

    Oprócz studium i nauczania Tomasz poświęcił się też kaznodziejstwu ludowemu. I lud także chętnie przychodził, by go słuchać. Powiedziałbym, że jest to naprawdę wielka łaska, gdy teologowie potrafią przemawiać do wiernych w sposób prosty, zrozumiały i z zapałem. Posługa przepowiadania pomaga z jednej strony samym teologom w osiągnięciu zdrowego realizmu duszpasterskiego, z drugiej zaś wzbogaca o ontensywne bodźce ich poszukiwania naukow.

    Ostatnie miesiące życia ziemskiego Tomasza są otoczone szczególną atmosferą, powiedziałbym tajemniczą. W grudniu 1273 roku wezwał swego przyjaciela i sekretarza Reginalda, aby oznajmić mu decyzję o zaprzestaniu wszelkiej pracy, ponieważ podczas odprawiania Mszy świętej, dzięki nadprzyrodzonemu objawieniu zrozumiał, że to, co do tej pory napisał, było tylko „stertą słomy”. Jest to tajemniczy epizod, który pomaga nam zrozumieć nie tylko osobistą pokorę Tomasza, ale także fakt, że od tego wszystkiego, co udaje nam się przemyśleć i powiedzieć o wierze, niezależnie o tego, jak byłoby to wzniosłe i czyste, nieskończenie większe są wielkość i piękno Boga, które zostaną nam objawione w pełni w Raju. Kilka miesięcy później, coraz bardziej pochłonięty refleksyjną medytacją, Tomasz zmarł w drodze do Lyonu, gdzie miał uczestniczyć w Soborze Powszechnym, zwołanym przez papieża Grzegorza X. Zakończył życie w opactwie cystersów Fossanova po przyjęciu z wielką pobożnością wiatyku.

    Życie i nauczanie św. Tomasza z Akwinu można by streścić za pomocą epizodu przekazanego przez dawnych jego biografów. „Gdy Święty jak zwykle modlił się rano przed Krucyfiksem w pobliżu kaplicy św. Mikołaja w Neapolu, tamtejszy zakrystianin Dominik z Caserty usłyszał rozwijający się dialog. Tomasz z niepokojem pytał, czy to, co napisał o tajemnicach wiary chrześcijańskiej, było właściwe. A na to Krucyfiks odpowiedział: «Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu. O co chciałbyś Mnie prosić?». Odpowiedź, jakiej udzielił Tomasz, jest tą, którą również my, przyjaciele i uczniowie Jezusa, chcielibyśmy zawsze dawać: «O nic, prócz Ciebie samego, Panie!» (tamże, str. 320)”.

    Dominikanie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Anioł Pański: „proście o pokój dla Jeruzalem”

    Temat Ziemi Świętej i pokoju powrócił na zakończenie liturgii, podczas modlitwy Anioł Pański. „W tej chwili naszymi myślami i sercem w sposób szczególny przenosimy się do Jerozolimy, gdzie dokonało się Misterium Paschalne – powiedział Benedykt XVI. – Jestem głęboko zasmucony niedawnymi konfliktami i napięciami, do jakich ponownie doszło w tym mieście. Jest ono duchową ojczyzną chrześcijan, żydów i muzułmanów, proroctwem i obietnicą powszechnego pojednania, którego Bóg pragnie dla całej rodziny ludzkiej. Pokój jest darem, który Bóg powierza ludzkiej odpowiedzialności, aby krzewił go poprzez dialog i poszanowanie praw wszystkich, poprzez pojednanie i przebaczenie. Módlmy się, aby wszyscy odpowiedzialni za los Jerozolimy z odwagą podjęli drogę pokoju i nią wiernie podążali” – apelował Ojciec Święty.

    Główne rozważanie na Anioł Pański Benedykt XVI poświęcił genezie Światowych Dni Młodzieży. 25 lat temu, nawiązując do oenzetowskiego Roku Młodzieży, Jan Paweł II zwrócił się do młodego pokolenia z pamiętnym apelem o publiczne wyznanie wiary w Chrystusa, który „wziął na siebie sprawę człowieka”. Od tamtej pory inicjatywa ta stała się prawdziwym pielgrzymowaniem młodych za Chrystusem po całym świecie. Dziś ponawiam ten apel Jana Pawła II wobec nowego pokolenia do dania świadectwa łagodną i jasną mocą prawdy, aby ludziom trzeciego tysiąclecia nie zabrakło prawdziwego wzoru życia: Jezusa Chrystusa – stwierdził Benedykt XVI.

    „Pozdrawiam pielgrzymów polskich, szczególnie młodych, którzy przybyli do Rzymu z okazji Światowego Dnia Młodzieży. Raz jeszcze zadajemy Chrystusowi pytanie: „Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Mk 10, 17). Przeżycia Wielkiego Tygodnia, które w szczególny sposób ukazują wielką miłość Boga do człowieka, niech pomogą nam znaleźć właściwą odpowiedź. Życzę wszystkim głębokiej zadumy nad męką, śmiercią i zmartwychwstaniem Chrystusa”.

    Pozdrawiając młodych Włochów Papież zachęcił ich do służenia najsłabszym i najbardziej pokrzywdzonym przez los w społeczeństwie. Przypomniał przy tej okazji o przypadającym 2 kwietnia oenzetowskim dniu osób autystycznych i zapewnił o swej modlitwie w ich intencji.

    tc, se/rv

    Radio Watykańskie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Spotkanie Benedykta XVI z ubogimi Rzymu w ośrodku Caritas na stacji Termini

    Człowiek potrzebuje nie tylko materialnego pożywienia i pomocy w trudnościach, ale także musi wiedzieć kim jest oraz poznać prawdę o sobie i swojej godności. Mówił o tym Benedykt XVI odwiedzając w niedzielne przedpołudnie ośrodek Caritas przy stacji kolejowej Termini w centrum Rzymu. Schronisko istnieje od 23 lat jako wspólne przedsięwzięcie Kościoła, włoskich kolei i władz miejskich przy współpracy państwa, sektora prywatnego i organizacji pozarządowych. Poza noclegownią dla bezdomnych działa tam stołówka oraz przychodnia. Ojciec Święty wyraził uznanie dla współpracy różnych sektorów społecznych w tym tak ważnym dla Wiecznego Miasta dziele miłosierdzia, będącym zarazem znakiem wrażliwości na potrzeby najuboższych.

    „Poprzez gesty, spojrzenia i słowa tych, którzy tu służą, wielu ludzi namacalnie doświadcza, że ich życie jest strzeżone przez Miłość, którą jest Bóg i dzięki temu widzą swoje znaczenie i ważność – powiedział Ojciec Święty. – Ta głęboka pewność rodzi w sercu człowieka mocną i jasną nadzieję, która daje odwagę postępowania drogą życia, mimo porażek, trudności i prób, które jej towarzyszą” – mówił Papież.

    Ojciec Święty nawiązał do obchodzonego obecnie „Europejskiego roku walki z biedą i wykluczeniem społecznym”. Zachęcił wszystkich, zwłaszcza odpowiedzialnych za życie publiczne, do budowania „przyszłości godnej człowieka”, gdzie motywem rozwoju byłaby miłosierna miłość. W świecie zdominowanym przez logikę zysku należy ukazać podstawową wartość daru i darmowości w budowaniu relacji międzyludzkich. Taką szkołą miłosiernej miłości jest właśnie ośrodek Caritas przy stacji Termini.

    „Ufam, że realizujące się tu owocne współdziałanie rozciągnie się także na inne obszary naszego miasta, w szczególności na dzielnice, które mocniej doświadczają kryzysu gospodarczego i gdzie jest większe ryzyko wykluczenia społecznego – zachęcał Papież. – Służąc osobom przeżywającym trudności Kościół kieruje się wyłącznie pragnieniem wyrażenia swej wiary w tego Boga, który jest obrońcą ubogich i kocha każdego człowieka ze względu na to kim jest, a nie dlatego, co posiada czy robi. Kościół kroczy przez dzieje ze świadomością, że obawy i potrzeby ludzi, szczególnie ubogich i cierpiących, dotyczą również uczniów Chrystusa. Dlatego respektując własne zadania państwa Kościół angażuje się, aby każdej ludzkiej istocie zapewniono to, co się jej należy – powiedział Ojciec Święty.

    Podczas wizyty Benedykt XVI otrzymał od podopiecznych i wolontariuszy z ośrodka przy dworcu Termini krucyfiks pochodzący z kościoła św. Piotra w Onnie – miejscowości, która najbardziej ucierpiała podczas ubiegłorocznego trzęsienia ziemi w Abruzji. Znaleziony pod gruzami zabytkowy krzyż został odrestaurowany i powróci na swe pierwotne miejsce, gdy świątynia zostanie odbudowana.

    W ośrodku, który odwiedził Benedykt XVI wsparcie otrzymują także cudzoziemcy. Noclegownia nosi imię pierwszego dyrektora rzymskiej Caritas ks. Luigiego Di Liegro, który na początku lat 80. z ogromnym poświęceniem udzielał m.in. pomocy fali polskich uchodźców, przybyłych do Włoch po stanie wojennym. Noclegownia dysponuje 190 miejscami, ale w okresie zimowym przyjmuje, co najmniej 240 osób. Ze stołówki korzysta codziennie 500 osób, zaś w przychodni w ciągu ostatnich dwóch lat specjaliści udzielili różnego rodzaju pomocy medycznej aż 20 tysięcy razy.

    tc/rv

    Radio Watykańskie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    Lista miejsc w Polsce gdzie odbędą się celebracje Mszy Św., adoracje eucharystyczne oraz czuwania modlitewne o pokój w Ziemi Świętej 31 stycznia 2010

      

    POLSKA (8 miast, 11 celebracji)

    KRAKOW 

    Seminario Salesiano.

    Msza Święta o godz. 6.30.

    _
    WSCHOWA

    Kaplica Sióstr FMA

    Msza Święta o godz. 16.oo

    67- 400 Wschowa – ul. Daszyńskiego 47

    Elzbieta Wladaczynska info: elwlad3@wp.pl

    _
    UNIERZYZ

    (Dziecezja Płocka) Parafia św. Walentego, 06-446 Unierzyż.

    Msza Święta o godz. 12.

    _
    STUPSK

    (Dziecezja Płocka) Parafia św. Wojciecha

    06-561 Stupsk k.Mławy, Mickiewicza 11

    Msza Święta o godz. 12.

    _
    CHOCISZEWO 

    (Dziecezja Płocka) Parafia św. Leonarda, 09-446 Chociszewo

    Msza Święta o godz. 12.

    _
    DABROWA 

    (Dziecezja Płocka) Parafia św. Stanisława BM, 06-522 Dąbrowa k.Mławy

    Msza Święta o godz. 12.

    _
    POZNAN 

    Klasztor Karmelitów Bosych św. Józefa

    60-967 Poznań, ul. Działowa 25 

    Msza Święta o godz. 12.

    tel. +48 061 63 90 796 email: poznan@karmelicibosi.pl 

    http://www.karmelici.info

    _

    USTRON – HERMANICE

    Klasztor oo. Dominikanów (4 celebracje)

    Msza Święta o godz. 7.00, 9.00, 11.00, 18.00.

    ul. Dominikańska 14 Ustroń-Hermanice 43-450 

    tel.: +48 033 854 36 45 email: hermanice@dominikanie.pl

    http://www.hermanice.dominikanie.pl

    _

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    http://www.papaboys.it/ (ITA)

    http://youthfl.org/pol/home_page_pol.html (POL)

    http://www.adorazione.org/home.html (ITA)

    Jerozolima: młodzi nadzieją sprawiedliwości i pokoju

    Młodzież z całego świata mobilizuje się do wspólnej modlitwy o pokój w Ziemi Świętej. Odbędzie się ona w tysiącu miast 31 stycznia, w dzień liturgicznego wspomnienia św. Jana Bosko. Z tej okazji do organizatorów i uczestników drugiego międzynarodowego dnia modlitw o pokój w Ziemi Świętej specjalne przesłanie skierował bp Mario Toso, sekretarz papieskiej Rady Iustitia et Pax. Zachęca w nim młodzież do wpatrywania się w Chrystusa, który może dać człowiekowi i światu prawdziwy pokój.

    „Patrzcie ufnie na Chrystusa, Nowego Człowieka oraz na dzień jutrzejszy, ponieważ wy młodzi jesteście nadzieją przyszłości opartej na sprawiedliwości i pokoju. Autentyczny pokój – podkreśla sekretarz Papieskiej Rady Iustitia et Pax – nie jest wyłącznie owocem ludzkich wysiłków. Jest on przede wszystkim darem Pana Boga i konsekwencją wiary w Niego”.

    W tekście przypomina się nienawiść i przemoc, które dotkliwie ranią ludzką rodzinę. Wobec niesprawiedliwości i konfliktów nikt nie może pozostać obojętnym, ponieważ wszyscy, a zwłaszcza chrześcijanie, są powołani do budowania pokoju.

    Międzynarodowy dzień modlitw o pokój w Ziemi Świętej pokazuje, iż w świecie, którego sytuacja nie napawa optymizmem, młodzi chrześcijanie chcą być znakiem nadziei, nie ulegania zwątpieniu oraz konsekwentnej modlitwy o pokój.

    Drugi międzynarodowy dzień modlitw o pokój zaangażuje młodzież z 1000 miast całego świata. Celebracje Mszy, adoracje eucharystyczne oraz czuwania modlitewne odbędą się między innymi w Jerozolimie, Betlejem, Rzymie, Paryżu, Londynie, Moskwie, Nowym Jorku oraz wielu innych miejscach Europy, Azji, Afryki i Ameryki. Organizatorem inicjatywy jest apostolstwo „Młodzi w obronie życia”, włoskiego zrzeszenia „Papaboys” oraz międzynarodowej sieci wspólnot adoracji eucharystycznej.

    J. Kraj OFM, Betlejem

    Radio Watykańskie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    http://www.papaboys.it/ (ITA)

    http://youthfl.org/pol/home_page_pol.html (POL)

    http://www.adorazione.org/home.html (ITA)

    Międzynarodowy Dzień Modlitw o Pokój w Ziemi Świętej – 31 stycznia

    Międzynarodowy Dzień Modlitw o Pokój w Ziemi Świętej będzie obchodzony po raz drugi 31 stycznia. W ubiegłoroczną, 24-godzinną modlitwę włączyło się ponad 500 miast, organizując ponad 700 wydarzeń, w tym Mszy św. i adoracji eucharystycznych. Inicjatorami Dnia są liczne organizacje katolickie, w tym młodzieżowe, takie jak: włoskie Krajowe Stowarzyszenie Papaboys, Apostolat ,,Młodzi dla Życia”, grupy nieustającej adoracji eucharystycznej z wielu krajów świata itp.

    Aby odnotować swój udział w Dniu – osobiście lub jako grupa lub stowarzyszenie – należy zapisać się na profilu ,,Vogliamo la pace in Terra Santa 2″ na Facebooku. 25 stycznia zostanie tam podana lista miejsc na całym świecie, które 31 stycznia włączą się w modlitwę o pokój w Ziemi Świętej

    VOGLIAMO LA PACE IN TERRA SANTA 2! WE WANT PEACE IN THE HOLY LAND 2!

    http://www.facebook.com/group.php?gid=262174201806&ref=mf

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    http://www.papaboys.it/ (ITA)

    http://youthfl.org/pol/home_page_pol.html (POL)

    http://www.adorazione.org/home.html (ITA)

    Ziemia Święta: ilu jest chrześcijan?

    W Nazarecie mieszka najwięcej chrześcijan w Izraelu. Najnowsze dane na temat obecności wyznawców Chrystusa przynosi raport izraelskiego urzędu statystycznego. Nie obejmuje on jednak chrześcijan na terytorium Autonomii Palestyńskiej i uwzględnia w badaniach tylko te osoby, które posiadają obywatelstwo Izraela. 

    W 2009 r. mieszkało w Izraelu 154 tys. chrześcijan, czyli 2,1 proc. tamtejszej populacji. Miażdżąca większość z nich (81 proc.) to chrześcijanie języka arabskiego, reszta to głównie emigranci z krajów byłego Związku Radzieckiego oraz niewielka liczba wiernych języka hebrajskiego, zgromadzona w czterech wspólnotach. 86 proc. wyznawców Chrystusa mieszka w dużych miastach, z czego większość w Galilei. Najbardziej chrześcijańskie miasta to: Nazaret (20 tys. wiernych), Hajfa (14 tys.), Jerozolima (ok.13 tys.) i Shefaram (9 tys.). Do tych wiernych trzeba dodać tysiące pracujących w Izraelu emigrantów z Filipin, Afryki, czy Rumunii, którzy wyznają wiarę w Chrystusa, ale ponieważ nie mają izraelskiego obywatelstwa, nie są brani pod uwagę w raporcie izraelskiego urzędu statystycznego. 

    bz/ rv
    http://generationjp2.com/pol/

    Radio Watykańskie

    Strona Stowarzyszenia Papaboys w Polsce

    „MIESZKAM SAMA, GRZECHÓW NIE MAM”, CZYLI JAK SIĘ SPOWIADAĆ – ROZMOWA Z O. JANEM A. KŁOCZOWSKIM OP

    confessione

    Spowiedź Święta

    Ojcze, pierwszą rzeczą, która kojarzy się nam ze spowiedzią, jest konfesjonał. Niekoniecznie jest to skojarzenie miłe…
    Od razu zaczynamy się bać. Bardzo wielu z nas ma duże opory przed przystąpieniem do tego sakramentu właśnie ze względu na ów dziwnie wyglądający mebel. Lęk, nierzadko jeszcze większy, wzbudza również osobnik, który w nim siedzi. Dla niektórych jest to wystarczającym powodem, by w ogóle zrezygnować ze spowiedzi, a przecież chodzi w niej o pojednanie. To jest w spowiedzi najważniejsze. Nie jednamy się z konfesjonałem ani z siedzącym w nim księdzem, ale z Panem Bogiem. Ten proces wewnętrznej przemiany, zarówno postępowania, jak i myślenia nazywamy metanoją (z gr. metanoia – zmiana myślenia).

    Kiedy ten proces się zaczyna?
    W momencie, gdy człowiek uświadamia sobie, że coś jest nie tak, i to „nie tak” nie oznacza niepowodzenia w miłości czy w interesach, ale w tym, co w życiu najistotniejsze – w relacji z Panem Bogiem. Moment uświadomienia sobie tego i wewnętrznego rozliczenia się ze sobą przed Bogiem katechizmowo nazywamy rachunkiem sumienia.

    Często już na tym etapie napotykamy problemy.
    Tak. Myślę, że ludziom zdarza się mylić głos sumienia z poczuciem winy, które rodzi się w nich, gdy nie spełniają czyichś oczekiwań. Mogą być one nawet bardzo słuszne i dobre: rodzice pragną, bym się dobrze sprawował; bliscy chcą, bym wypełnił daną im obietnicę. Zdarzają się też jednak inne: ktoś oczekuje, że wręczę mu łapówkę. Co prawda nie robię tego, ale jestem przekonany, że w ten sposób go rozczarowuję. Dlatego spowiadam się później: „zrobiłem przykrość jednemu człowiekowi”. A przecież grzechem byłoby dać tę łapówkę. Poczucie winy może być zatem słuszne albo niesłuszne, ale nie można go mylić z sumieniem.

    Czym jest sumienie?
    Bardzo bliska jest mi definicja św. Tomasza z Akwinu. Jego zdaniem, sumienie to nie żaden wewnętrzny głos, ale osąd rozumu praktycznego. Myśląc o moim postępowaniu, stwierdzam niegodziwość takiego czy innego czynu, gdyż jest on sprzeczny z tym, czego oczekuje ode mnie Pan Bóg. 
    Można powiedzieć, że sumienie to trybunał osądzający, który w sobie mamy. Jego godność jest tak wielka, że ten „głos” – jak mówi jasno Magisterium – jest dla nas zobowiązujący.

    Nawet wtedy, gdy nie zgadza się z nauczaniem Kościoła?
    Nawet wtedy, ale sumienie należy kształtować. Odbywa się to m.in. przez posłuszeństwo autorytetowi. Jest to zasada, która obowiązuje we wszystkich tradycjach religijnych. W buddyzmie uczeń jest zobowiązany do posłuszeństwa swojemu mistrzowi, bo inaczej nie będzie miał szansy na duchowy rozwój. W chrześcijaństwie, a zwłaszcza w katolicyzmie, ten aspekt również bardzo się podkreśla.

    Innym problemem, który pojawia się przy rachunku sumienia, jest odróżnianie pokusy od grzechu.
    Gdy ktoś mówi, że jego myśli krążyły wokół tematów seksualnych, zawsze podkreślam, że grzechem jest „świadome i dobrowolne przekroczenie Bożego przykazania”, a w wypadku grzechu ciężkiego – w ważnej materii. W głowie pojawiają „się” jakieś myśli – to krótkie słówko „się” wskazuje na to, że to nie jest świadomy akt. Gorzej, jeśli pod wpływem tych myśli ułożyłeś sobie bardzo chytry plan uwiedzenia cudzej żony. Nawet jeżeli, mimo twoich usilnych starań, plan się nie powiódł, bo dostałeś od kobiety po pysku, to grzech jest. Nie jej – bo słusznie ci dała po gębie, ale twój – bo byłeś gotów popełnić zły czyn. Za to, że się nie udało, chwała wiernej małżonce.
    Kiedy idziesz ulicą, zobaczysz dziewczynę i pomyślisz: „Ładna!”, to podziękuj Panu Bogu, że stworzył nie tylko tak brzydkie dla nas zwierzęta jak ropuchy, ale i piękne kobiety. Skądinąd jest to dowód Jego dużego poczucia humoru.

    Czy rachunek sumienia należy robić tylko przed spowiedzią?

    Warto przyglądać się swojemu postępowaniu codziennie, np. pod koniec dnia. Dobrze jest zacząć taką modlitwę od podziękowania, potem dopiero „”achować się”. Często zapominamy, że dobro jest Bożym darem; uważamy, że wszystko się nam należy. Modlitwa dziękczynna sprawia, że zyskujemy odpowiednią perspektywę. Dopiero wtedy należy postawić sobie pytanie, co złego zrobiłem w minionym dniu. Myślę, że taki wgląd w siebie – nie histeryczne analizowanie swojego poczucia winy, ale stanięcie w prawdzie przed Bogiem – jest bardzo dobry i ułatwia to, co jest istotnym elementem procesu nawrócenia i pojednania, czyli pracę nad sobą.

    W każdej księgarni katolickiej jest półeczka z różnymi wersjami „pomocy” w rachunku sumienia. Czy należy z nich korzystać?
    Jeżeli dla kogoś takie poradniki są pomocą w kształtowaniu sumienia, proszę bardzo. Ja jestem wobec nich raczej nieufny. Szczególną ostrożność zalecam skrupulantom – jeśli dorwą tego typu książeczkę, to przy spowiedzi będą wymieniać wszystko, co w niej przeczytali, punkt po punkcie. Zdarza mi się takich spowiadać, więc wiem, co mówię. Wszelkie „katalogi grzechówپh będą mieć na nich negatywny wpływ. Nie zabraniam zatem, ale zalecałbym ostrożność.

    Po rachunku sumienia pora na żal za grzechy.
    A z tym bieda. Bo co to znaczy „żałować”? Żal nie jest tylko i wyłącznie kwestią emocji. Zwracam na to uwagę, ponieważ żal emocjonalny jest często wyrazem żalu do samego siebie: „Jak mogłem coś takiego zrobić? Postąpiłem głupio…”. Postawa taka nie jest właściwa, gdyż żal za grzechy ma być przeżywany w odniesieniu do Boga.
    Jakiś czas temu uświadomiłem sobie, że wielu ludzi nosi w sobie wyłącznie obraz Boga Stworzyciela, siedzącego na tronie w całej swojej transcendencji – dalekiego i niedostępnego. Dlatego często żałujemy ze strachu, że podpadliśmy jakiemuś wielkiemu sędziemu, który wie o nas wszystko. Wyobrażamy sobie, że gdy wyznajemy grzechy, odhacza je w swojej pamięci elektronicznej: „No tak… to, to i to, ale wciąż czekam, bo jeszcze parę rzeczy masz na sumieniu”. Takiego Boga nikt nigdy nie widział. My znamy Syna Jednorodzonego, który stał się jednym z nas. To przed Nim trzeba stanąć i uświadomić sobie, że zraniłem Miłość – to jest prawdziwy żal.
    Wielcy święci spowiadali się z rzeczy, z których my się nie spowiadamy, co więcej, nigdy nie przyszłoby nam do głowy, by się z nich spowiadać. Mieli świadomość, że dopuścili się niegodziwości wobec bezbronnej, ale i – paradoksalnie – wszechmocnej miłości Boga.

    Można zatem mówić o dwóch rodzajach żalu.

    Tak. Żal ze strachu nazywamy niedoskonałym, żal z miłości – doskonałym. Pan Bóg jest miłosierny, dlatego wystarczy żal niedoskonały. Chociaż wyrasta on często z miernoty duchowej, jest wyrazem dobrej woli człowieka. Myślę, że w niebie znajdą się nie tylko heroiczni święci.
    Kościół głosi, że żal doskonały sam z siebie gładzi grzechy. Równocześnie zaleca się przy najbliższej okazji przedstawić je na spowiedzi, by również w sposób widzialny nastąpiło pojednanie.

    A jeśli nie potrafię żałować?

    W książce angielskiego pisarza Bruce’a Marshalla „Cud ojca Malachiasza” zamieszczona jest bardzo ładna opowieść. Otóż pewnego razu ojciec Malachiasz, doświadczony duszpasterz, został wezwany do domu publicznego, w którym umierał stary marynarz. Nie było czasu na długą spowiedź, więc kapłan zapytał: „Czy żałujesz?”. „No jak mam żałować – odpowiedział ów marynarz -jak te dziewczyny takie piękne?”. Doświadczony kapłan nie obraził się, nie groził piekłem, tylko kontynuował: „A żałujesz, że nie żałujesz?”. „No tak, żałuję”. Na to spowiednik uniósł rękę: „Ja ciebie rozgrzeszam….”.
    Ta opowieść nie jest zachętą do ułatwiania sobie czegokolwiek, ale pokazuje pewną prawdę. Diabeł, kusząc nas, musi nam podsuwać dobro – na coś innego człowiek nie da się złapać. Kobiety z opowieści skłaniają do grzechu, ale mimo to nie przestają być piękne. Tylko mało rozgarnięty diabeł podsunąłby mężczyźnie jakieś kocmołuchy. Ważne, żeby nie dać się nabrać na jego sztuczki. Jeżeli masz poczucie, że nie żałujesz, to tego właśnie możesz żałować.

    I postanowić poprawę…
    To kolejny warunek dobrej spowiedzi. Słyszy się czasem, że któryś z polityków mówi: „to decyzja polityczna”. Długo, długo ględził, ale w końcu zdecydował się na jakiś konkret, np. zadeklarował, że na wiosnę odbędą się wybory. Postanowienie poprawy ma być taką decyzją polityczną. Ogólne poczucie, że „chciałbym być lepszy”, nie jest jeszcze postanowieniem poprawy – w gruncie rzeczy każdy z nas w jakiejś mierze jest z siebie niezadowolony.
    Mocne postanowienie poprawy to decyzja, że w moim życiu zajdzie konkretna zmiana. Trzeba liczyć się z jej konsekwencjami, np. zrobić wszystko, by obiecane wybory się odbyły.

    Nie należy zatem „poprawiać się ze wszystkiego”.

    Poprawa powinna dotyczyć konkretnych rzeczy. Spowiednik może nam pomóc rozpoznać, co jest naszą główną słabością, czego mamy unikać. W rachunku sumienia można postawić sobie pytanie, co postanawiam poprawić, i co dzień rozliczać się z wypełniania tego zobowiązania.
    Weźmy taki przykład: wiesz, że przynosisz z pracy do domu wszystkie swoje frustracje i wylewasz je na domowników. Możesz nad tym zapanować. Wobec szefa jesteś uprzejmy, bo się boisz, dlaczego więc nie boisz się domowników, których ranisz swoim postępowaniem?

    Dopiero po spełnieniu tych trzech warunków następuje „szczera spowiedź”.
    Tak. Warto mieć świadomość, że w dzisiejszych czasach jest nam o wiele łatwiej. W pierwszych wiekach spowiedź z tzw. grzechów publicznych była jawna. Najpierw delikwent wyznawał grzech biskupowi, ten nakładał pokutę, którą biedak musiał odprawiać czasem przez wiele lat. W tym czasie nie mógł uczestniczyć w Eucharystii, podczas Liturgii Słowa stał w przedsionku kościoła; wszyscy wiedzieli, że jest grzesznikiem. Gdy zakończył pokutę, wyznawał (niekiedy nawet publicznie) ów grzech i otrzymywał rozgrzeszenie. Teraz grzechy również wyznajemy wobec wspólnoty, ale jej przedstawicielem jest upoważniony do tego kapłan, przyjmujący nasze wyznanie w imię Chrystusa.

    Kiedyś mówiło się o grzechach publicznych i prywatnych, teraz istnieje podział na grzechy ciężkie i lekkie.
    To rozróżnienie jest ważne o tyle, że bezwzględnie należy się spowiadać z grzechów ciężkich. Jeśli jednak o czymś zapomnimy, nie należy wpadać w panikę. A nuż jakiś biedny skrupulant po odejściu od kratek przypomni sobie jeszcze, że się potknął i powiedział „Jezus, Maria”. „No tak, przecież to grzech ciężki przeciw Bożemu przykazaniu”.
    Ogarnie go przerażenie, że będzie się za to smażył w piekle. Znałem takiego człowieka; obudził mnie kiedyś o czwartej nad ranem. Spałem sobie w najlepsze, gdy zadzwonił telefon. Odebrałem. Usłyszałem, że nie może spać, bo zaklął w samochodzie – obraził Pana Boga i nie wie, czy ma grzech ciężki. Powiedziałem wtedy: „Masz grzech, bo mnie obudziłeś”. Ale to powiedziałem później, trochę żartobliwie.

    Jak odróżniać grzechy ciężkie od lekkich?

    Posłużę się porównaniem: grzech lekki jest jak bałagan w domu, ciężki – jak spalenie domu. Co to znaczy? Grzech ciężki to dobrowolne wyrzeczenie się Boga i Jego miłości, a to już poważna sprawa.
    Ważna jest również materia grzechu. Ciężka materia to wszystko to, co dotyczy życia i śmierci, w szerokim znaczeniu tych słów. Grzeszę ciężko, gdy świadomie rzucam na kogoś niesłuszne i kłamliwe oskarżenie i przyprawiam go o śmierć cywilną albo gdy z premedytacją zniszczyłem kogoś w sensie moralnym i psychicznym.
    Aby odróżnić grzechy ciężkie od lekkich, musimy wziąć pod uwagę trzy kwestie: materię, świadomość i dobrowolność. W sakramencie pokuty – jak już powiedziałem – należy wyznać wszystkie grzechy ciężkie.

    W takim razie, czy jest sens spowiadać się z grzechów lekkich?
    Odpowiem, wykorzystując ponownie to samo porównanie: trzeba sprzątać. Jeśli mam w pokoju bałagan, to w końcu się potknę i przewrócę, a przy okazji wywołam pożar.
    Możemy przystępować do sakramentu pokuty wolni od grzechów ciężkich. Taka spowiedź, oprócz tego, że daje nową łaskę, jest bardzo wychowawcza – grzechy lekkie uświadamiają nam konieczność pracy nad sobą.
    Warto też przypomnieć, że grzechy lekkie, powszednie gładzi spowiedź powszechna, ta na początku każdej Mszy.

    Czy jest Ojciec zwolennikiem generalnych remontów- spowiedzi z całego życia?
    Skłonność do spowiedzi z całego życia widać przede wszystkim u osób starszych. Dostrzegam w tym czasem szatańską pokusę. Diabeł może nas kusić starymi grzechami: „Kochany, taki jesteś dobry? A to pamiętasz, a to… Myślisz, że On ci wybaczył, czarni ci to wmawiają? O nie, On ci to pamięta, i to też. Zdarza się, że ktoś przypomni sobie stare przewinienia i chce się z nich spowiadać po raz sto pierwszy. 
    Spowiedź generalną zaleca się na przykład przed ważnymi decyzjami życiowymi: wstąpieniem do zakonu czy ślubem. Czasem ktoś prosi o nią przed poważną operacją, chce wtedy stanąć wobec łaski Bożej ze swoją grzesznością i bezradnością. Spowiadanie się z całego życia raz na rok, tylko z terapeutycznych powodów, z pewnością nie jest dobrą praktyką.

    Wspomina Ojciec o skrupulantach, są oni przykładem pewnego skrajnego zachowania, a czy istnieje idealny penitent?

    Nie ma jednego obowiązującego wzorca, dlatego że każdy człowiek jest inny. Należy być zwyczajnie uczciwym i wyznawać konkretne grzechy. Niektórzy spowiadają się z grzechu pierworodnego, a właściwie z jego skutków: „Byłem niedoskonały, rozpraszałem się w czasie modlitwy”. Inni mieszają wady z grzechami: „Byłem chytry, leniwy…”. Zwracam wtedy uwagę, że nie spowiadamy się z wad, tylko z grzechów, czyli czynów. Nie mów, że byłeś skąpy, tylko powiedz, że nie dałeś żonie na lekarza. To grzech. Spowiadajmy się z konkretów. To jest najważniejsze. I w tym sensie, jeżeli można mówić o idealnym penitencie, to jest nim ten, kto spowiada się właśnie z grzechów.
    Kiedyś na porządku dziennym był pewien specyficzny sposób spowiadania się. Na szczęście dawno takiej spowiedzi nie słyszałem. Wyglądało to mniej więcej tak: „Z pierwszego przykazania nic, z drugiego nic, z trzeciego nic…”. Słysząc taką spowiedź, mówiłem: „Dalej, dalej”. Pewna pani wyznała kiedyś: „Grzechów nie mam, sama mieszkam”. Inna na pytanie: „A modlisz się za męża?”, odpowiedziała: „Nie. On jeszcze żyje”.

    Jak głęboko ksiądz ma prawo ingerować w prywatność penitenta?

    Granicę wyznacza ustalenie okoliczności czynu. Ktoś wyznaje np.: zgrzeszyłem nieczystością. Co to znaczy? Jest różnica, czy ktoś zrobił to sam, z osobą wolną czy z zamężną, a może z zakonnicą? Podaję te przykłady, by uświadomić, że okoliczności są ważne.
    Natomiast absolutnie trzeba oddzielić spowiedź od różnych form psychoterapii. Dobrze jest, jeśli dany kościół czy sam spowiednik ma jakiegoś zaufanego terapeutę, do którego może odesłać kogoś z zaburzeniami emocjonalnymi. Spowiednik, który najczęściej nie posiada odpowiednich kompetencji, nie powinien wchodzić na grunt psychologii, ale powinien umieć odróżnić stany emocjonalne od grzechu. Dobrym przykładem jest nerwica lękowa, która czasami przejawia się skrupułami.
    Inny przykład: chory człowiek, niezależnie od tego, jak bardzo by się starał, ile razy wejdzie do kościoła i popatrzy na Matkę Boską, ma nieczyste myśli i jakąś obsesję seksualną. A czerwony ze złości ksiądz w konfesjonale, zamiast skierować go do specjalisty, jeszcze krzyczy: „Ty taki i owaki, będziesz się smażył w piekle!”.
    Co innego, kiedy przychodzi jakiś zbereźnik, niespełniony Casanova, który również w sferze religijnej poszukuje podniet natury seksualnej, a co innego, kiedy przychodzi człowiek z nerwicą, któremu trzeba pomóc.
    Czasem sami zdajemy sobie sprawę, że to, co spowiednik mówi, nie jest zbyt mądre.
    Może się tak zdarzyć. Trzeba się wtedy za niego pomodlić. Pamiętajmy, że to, co ksiądz mówi w konfesjonale w ramach nauki, nie jest dogmatem. Wszystko badajcie, co szlachetne zachowujcie (1 Tes 5, 21) – taka jest moja rada. Księża powinni się spowiadać ze spowiedzi, które źle poprowadzili. Pół biedy, kiedy ksiądz głupio mówi, gorzej, jeśli przenosi własne zadry psychiczne na tego, kto do niego przyszedł.

    Co wtedy?
    Pokutować za tego księdza, modlić się, bo diabła można wygnać postem i modlitwą. Szacunek do penitenta jest sprawą fundamentalną, ponieważ – podobnie jak w psychoterapii – relacja między nimi jest niesymetryczna. Penitent wyznaje grzechy, a ja, jako spowiednik, jestem niejako sędzią, on klęczy – ja siedzę. Pan Jezus przed Ostatnią Wieczerzą i Męką ukląkł i umył uczniom nogi. Jeżeli siedzisz w konfesjonale in persona Christi – w osobie Chrystusa, to pamiętaj, że masz pokutować za grzechy, które słyszałeś. To bardzo dobra rada, powtarzam ją wszystkim księżom. Nie jest tak, że jako ksiądz masz tylko wysłuchać, a potem iść na kolacyjkę.
    Kościół jest z Chrystusem, który wziął na siebie nasze winy i nas odkupił, a to znaczy, że tajemnica odkupienia i przebaczenia trwa dalej w Kościele. Jeżeli spowiadam, to mam – w geście pokory – przyjąć też ciężar tych, którzy przychodzą. Świadomy tego spowiednik, nie będzie się wymądrzał w konfesjonale.

    Ostatni warunek dobrej spowiedzi brzmi: „Zadaną pokutę odprawić”.
    Spowiadający się jednym tchem wyznają: ostatni raz do spowiedzi byłem wtedy i wtedy, pokutę odprawiłem albo – zapomniałem odprawić. „A co miałeś?” – pytam. „No, litanię”. „Czekałeś przecież godzinę, a może więcej w kolejce do konfesjonału, to nie mogłeś jej odmówić?!”. Ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że pokutę należy odprawić do następnej spowiedzi, a nie koniecznie tego samego dnia. Często jest tak, że jeśli ktoś nie zmówi różańca od razu, nie pójdzie na Mszę albo czegoś tam innego nie zrobi, to jest przekonany, że zawalił i już nawet nie stara się wypełnić pokuty.

    Jeżeli mimo wszystko nie zdążę odprawić pokuty?
    Wtedy wyznaj to podczas kolejnej spowiedzi. Ksiądz najprawdopodobniej zada ci tę samą jeszcze raz albo nałoży nową i tamtą poprzednią.

    O co chodzi w pokucie?
    Jest to próba przywrócenia sprawiedliwości. Po pierwsze, Panu Bogu przez jakąś modlitwę, a po drugie ludziom. Nie wystarczy się wyspowiadać z tego, że nie oddałem pożyczonych książek, należy oddać te książki albo po prostu zapytać, czy właściciel ich potrzebuje, czy mogę jeszcze potrzymać. To jest konkretne załatwienie sprawy. Jeżeli nie mamy możliwości bezpośredniego zadośćuczynienia, to zaleca się np. datki na cele charytatywne.
    Może się też zdarzyć, że w momencie nakładania pokuty penitent wie, że nie będzie w stanie jej wypełnić, wtedy należy o tym powiedzieć. Ktoś np. spowiada się we wtorek wieczorem, dzień przed wylotem z kraju i słyszy: „W ramach pokuty przyjdź na Mszę w tygodniu”. Wyjaśnia wtedy: „Proszę księdza, jutro rano lecę do Anglii i tam będę miał kłopoty z pójściem w dzień powszedni do kościoła”. Roztropny spowiednik nie powie: „Przełóż bilet, bo musisz być tutaj”. Trzeba do tego podejść rozsądnie.

    Jak często, Ojca zdaniem, należy się spowiadać?
    To zależy od okoliczności. Jeśli ktoś jest skrupulantem, nakazuję spowiedź nie częściej niż co miesiąc, bo on najchętniej przychodziłby codziennie. Co więcej, powinien mieć stałego spowiednika, wobec którego będzie bezwzględnie posłuszny. Jeżeli usłyszy od niego: „To nie jest grzech”, musi uznać, że tak właśnie jest. 
    Jeżeli ktoś nie ma grzechu ciężkiego, to myślę, że wystarczy spowiadać się, powiedzmy, w przedziale od miesiąca do kwartału. Spowiedź raz do roku to trochę za rzadko. Pamiętajmy, że ten sakrament nie tylko oczyszcza, ale i odświeża wiarę, ma moc uzdrawiającą. Wracając do mojego porównania: mieszkanie nie tylko jest zamiecione, ale i odmalowane.

    Do tego dochodzą jeszcze spowiedzi okolicznościowe, np. przedślubne.

    Nie wiem, czy to, co robię, jest bardzo poprawne, ale jeśli ktoś mi mówi, że jest to spowiedź przedślubna i podsuwa karteczkę, to pytam: „Chcesz się wyspowiadać, czy chodzi ci tylko o podpis?”. Najczęściej słyszę: „Chcę”. Jest taki schemat dotyczący mężczyzn: on jest kawalerem, poszedł do wojska, potem znów kawalerka, teraz ma 27 lat i tak go przycisnęło, że znalazł sobie kobietę i to będzie dobra żona. Ona go tu nawet przyprowadziła, właściwie miała rację, i dlatego on chce się wyspowiadać. Komuś takiemu trzeba pomóc w spowiedzi, a nie „porykiwać” na niego.
    Zdarzyło mi się jednak kilka razy, że ktoś powiedział, że wcale nie ma ochoty na spowiedź. „Po co bierzesz ślub kościelny?” – zapytałem wtedy. „Bo ona chce”. Dobrze – podpisałem i niech sobie idzie. Myślę, że gdybym go wyrzucił albo czynił pozory spowiedzi, byłbym nieuczciwy wobec niego i odegnałbym go od konfesjonału na długi czas. Natomiast jeżeli mu powiem: „Jak się zastanowisz, zawsze możesz przyjść, ale skoro teraz nie jesteś gotowy, to ja ci podpiszę, żeś przyszedł i Szczęść Boże” – może kiedyś wróci. Myślę, że to jest rozwiązanie, że tak powiem, duszpastersko rozsądne.

    Inną popularną okazją do spowiedzi z karteczkami są pierwsze piątki.

    To jest historyczna praktyka, bardzo piękna, ale w naszej tradycji dominikańskiej nieobecna. Uważam jednak, że nie jest do końca roztropnym pomysłem wychowywać dzieci w poczuciu winy, że nie uczestniczą w tych nabożeństwach i za wszelką cenę pilnować „zbierania” kolejnych piątków. Wprowadzanie w wiarę powinno się odbywać naturalnie, przez przykład bliskich. Jeżeli dziecko widzi, że rodzice chodzą do Komunii albo do spowiedzi w pierwsze piątki, to będzie chciało robić to samo.
    Mój pierwszy kryzys religijny miałem w wieku 9 czy 10 lat i był on związany właśnie z takimi nabożeństwami. W czwartek, przed pierwszym piątkiem, była tzw. godzina święta, czyli adoracja Najświętszego Sakramentu. Podczas wystawienia ksiądz czytał z książeczki jakieś bardzo mądre rzeczy i to było strasznie nudne, nic nie rozumiałem, a musieliśmy klęczeć i słuchać. A potem trzeba było śpiewać: „Ile minut w godzi-i-i-i-nie, a godzin w wieczno-o-o-ości, tylekro-o-o-oć bądź pochwa-a-a-a-lon, Jezu ma-a-a-aaa miłości…”. Któregoś razu, w czasie takiego śpiewania, wyobraziłem sobie, że tak będzie po śmierci. Pobiegłem do mamy i powiedziałem, że jeśli w niebie będzie cały czas takie nabożeństwo i ja tam będę klęczał ze złożonymi rękami, to nie chcę już być ministrantem. Mama w płacz, ojciec też nie był zadowolony, ale na szczęście uratował mnie brat, który powiedział: „Mamo, zostaw go, bo tak się produkuje ateistów”. Mama dała mi spokój i, proszę, zostałem ministrantem, a potem nawet księdzem…

    rozmawiały Beata Kolek i Anna Dąbrowska 

    o. prof. dr hab. Jan Andrzej Kłoczowski, dominikanin, filozof religii, historyk sztuki, wykładowca PAT, UJ i Kollegium Filozoficzno-Teologicznego oo. Dominikanów w Krakowie, ceniony duszpasterz i kaznodzieja
    ŹRÓDŁO:   http://www.angelus.pl/

    DROGA KRZYŻOWA DLA MŁODZIEŻY

    I PAN JEZUS NA ŚMIERĆ SKAZANY
    Wydałem się w ręce ludzi, którzy postąpili ze Mną wedle swej woli. Uczyniłem to z miłości. Teraz wydaję się w Eucharystii i znowu ludzie postępują ze Mną jak chcą. Czynię to z miłości, aż do końca, aż do końca czasów. Macie swobodny wybór: chcieć lub nie chcieć Mnie.
    A Ja trwam w postawie „stojącej”, to znaczy, że liczę się z tym, iż mogę być przepędzony. Czekam na waszą decyzję. Serce Moje niespokojne czeka, pragnąc waszego wyboru. Nieraz ludzie nie chcą nawet żebym czekał. Mówią Mi – Nigdy do mnie nie wejdziesz… Jakbym był złoczyńcą. Skazany na śmierć, na taką śmierć! Wiesz co to jest?
    Będziecie sądzeni z miłości. Jak bardzo potrzeba Mi pocieszenia… Pocieszaj Mnie. Zapomnę o niewdzięcznych. Macie nade Mną władzę, która zadziwiłaby was, gdybyście ją znali. Jakże wy nie znacie potęgi waszego Boga.
     

    II PAN JEZUS BIERZE KRZYŻ NA SWE RAMIONA
    Twoje grzechy? – Biorę je na Siebie.
    Z jaką radością wewnętrzną uścisnąłem Mój Krzyż, gdy mi go przyniesiono. Czy ty wiesz, co to znaczyło dla Mnie? Jestem tym, który miłuje najwięcej. Dostrzegaj Mnie w bliźnich.
    Swój krzyż na każdy dzień podejmuj jak Ja przyjąłem Swój – z wielką miłością. Dojdź powoli do tego, by cierpienie pokochać – właśnie cierpienie zbliża do Mnie.
    Postępujcie ze Mną, jak z kimś najbliższym, kto nie tylko wybacza winy – które Mu się powierza, lecz który jeszcze bierze je na Siebie, aby dla nich uzyskać przebaczenie Ojca. Moja potęga zbawcza jest nieskończona.
     

    III PIERWSZY UPADEK PANA JEZUSA
    Liczne są możliwości postępu – nawet przez upadki. Wołaj mocno, gdy upadniesz. Wierz w Moją miłość. Przyzywaj Mnie. Czyż nie chwyciłem Piotra, gdy tonął w falach?
    Gdyby wiedziano, jak bardzo pragnę, by przychodzono do Mnie z prostotą i odrobiną serdeczności. Potrzebowałem twego przyjścia na świat jako nowego serca do kochania Mnie.
     

    IV PAN JEZUS SPOTYKA MATKĘ SWOJĄ
    Moja Matka pozostawiła wszędzie, gdzie była, wymowny ślad świętości… Miłość nie dopuszcza rozłąki. Szukam ofiar, które by chciały przyłączyć się do Mojej. Czy miłujesz Mnie?
    Nabierzcie więcej odwagi, by cierpieć… Jakkolwiek kocham was niezmiernie, z jakąż osobliwą miłością spoglądam na te dzieci, które cierpią… Spojrzenie Moje jest czulsze i tkliwsze od spojrzenia Matki. Czy to nie Ja stworzyłem serce Matki?
     

    V POMOC CYRENEJCZYKA
    Wasza miłość – jak Ja jej szukam w waszych dziełach. Wymagam tak mało, tak łatwo można Mnie zaspokoić. Łącz twoje czyny z Moimi. Gdy będziesz jedno ze Mną, siła twoja będzie nadludzka. Pokaż swoim życiem, że na ziemi się nie wypoczywa…
    Gdy widzę was cierpiących dla Mnie, zbieram każde z waszych cierpień z wielką miłością.
     

    VI POMOC WERONIKI
    Przyłącz się do Moich owieczek. Zbliż się do Mnie. Złącz się ze Mną. Jak miła Mi jest wasza skwapliwość z jaką do Mnie przychodzicie. Zostanie ona szczególnie wynagrodzona.
    Zabiegaj gorliwie o swe oczyszczenie w Sakramencie Pokuty. Dziękujcie Stwórcy. Kochajcie Go za Jego delikatność. Jesteście z Rodziny Bożej.
     

    VII DRUGI UPADEK JEZUSA
    Gdy jesteście zjednoczeni z Moimi cierpieniami, wasze wynagrodzenie podoba się Bogu. Pomagaj Mi, aby wszyscy weszli do nieba i proś tych, którzy już weszli, aby wam pomagali. Chciej służyć, przypomnij sobie, że umywałem stopy, że niosłem ulgę, że uzdrawiałem. Pozwalam ci służyć Mi i kochać Mnie. Służyć Bogu… Gdyby tak częściej pomyśleć o tym szczęściu… Powiedz wszystkim, aby do Mnie przyszli, by się oddali Miłości tacy, jacy są. Przede wszystkim patrzę zawsze na waszą intencję, a dla czynów jestem pobłażliwy, jeśli się coś nie uda.
     

    VIII NIEWIASTY JEROZOLIMSKIE
    Miłość przyzywa miłość. Odpowiedz Mi. Pragnę ciebie. A ciebie co onieśmiela? Twoje powtarzające się zaniedbania? Twoje niedociągnięcia? Twoja myśl roztargniona? Upokarzaj się z twoich błędów… To wasze błędy czynią was nieszczęśliwymi. Uznajcie wasze przewinienia.
    Proś Ducha Świętego, by kierował twoim duchem. Czy ty wiesz co to jest miłość Boga – Człowieka, który wzywa miłości, a który w odpowiedzi słyszy tylko śmiech i urągania? Jakże mało znają Mnie ludzie. Szukam u was zwrócenia się sercem do Serca.
     

    IX TRZECI UPADEK JEZUSA
    Drapieżca porywa Mi wiele owieczek. Kto mi pomoże?
    Tak rzadko kierujecie spojrzenia, choćby ukradkiem, w życie przyszłe, w waszą jutrzejszą siedzibę.
    Wołaj mnie, znam dobrze twoje wołanie. Pomóż Mi ratować grzeszników. Jestem tak bardzo wdzięczny tym, którzy usiłują Mi przyprowadzić dusze grzeszników. Ja każdą z nich wołam po imieniu. Wymień Mi dusze, które chciałbyś do mnie przyprowadzić… Ja ich naprawię… przemienię. Doznają radości jakiej nie znają. Jedynie Ja ją daję.
     

    X ODARCIE Z SZAT
    Szedłem Drogą Kalwaryjską i mimo tylu trudów doszedłem. Nie pojmujesz tego, dziecko, co to znaczy samotność, opuszczenie przez tyle dusz i jak bardzo potrzebuję wszelkich rodzajów i przejawów waszej miłości i czułości. Czy serce twoje może być zamknięte na widok Moich otwartych Ran?
    Jak korzystasz z dobroci Ojca? Każda modlitwa ma swój odzew, którego ty nie słyszysz. Proś. Kochaj. Proś usilnie: Przyjdź Królestwo Twoje. Jedno „Chwała Ojcu” może sprowadzić z oddali nawrócenie duszy, zmienić postawę człowieka, od którego wiele zależy, uspokoić lud, wspomóc papieża, rozszerzyć akcje misjonarzy, oddać Bogu konającego.
     

    XI UKRZYŻOWANIE PANA JEZUSA
    W życiu każdego człowieka przychodzi chwila, która domaga się od niego najwyższego męstwa. Ileż to razy ukrzyżowała Mnie wasza wolność. Nie mogę już szukać grzeszników, ponieważ stopy Moje są przybite. Nie mogę już przyciskać rąk do Mojej piersi, ponieważ są przybite w pozycji rozciągniętej. Ale Moje Serce jest otwarte, niech grzesznicy tam wejdą i zamieszkają… Jestem tym, który wynagradza, a ty złóż na ołtarzu wszystkie swoje błędy i szeptem, z czułością wyznaj Ojcu swoją skruchę.
     

    XII ŚMIERĆ PANA JEZUSA NA KRZYŻU
    Jezus powiedział: „Wykonało się”, a podniósłszy głowę zawołał donośnym głosem: „Ojcze, w ręce Twoje polecam ducha mojego” – i skonał…
    Biedna duszo, popadasz w sen. Wkrótce wrócę, ale ty śpiąc już Mnie nie usłyszysz. Czy będziesz miała siłę kiedyś się obudzić? Czy nie należy się raczej obawiać, że długo pozbawiona duchowego pożywienia osłabniesz i nie wyjdziesz już więcej z letargu? Dusze Moje umiłowane, wiedzcie, że wielu spośród was śmierć zaskoczy wśród głębokiego snu. Gdzie i jak się obudzicie?
     

    XIII PAN JEZUS Z KRZYŻA ZDJĘTY
    Każdy na ziemi dochodzi do cierpienia, które jest ostatnie. Oddałem wszystko, aż do tuniki utkanej przez Moją Matkę. Pamiętaj o Moim ubóstwie… Życie na ziemi trwa krótko, a potem ujrzycie Moje Oblicze…
    Na krzyżu otwarłem niebo dla wszystkich, ale każdy ma wolny wybór. Spoglądaj często w niebo, to ci pomoże pragnąć go. Czy nie wyjdę ci naprzeciw większą część drogi?… Poznasz dobrodziejstwa Zbawiciela.
    Już odtąd wyśpiewuj swą wdzięczność… Jakże Ja was wszystkich oczekuję… Tak pięknie przygotowałem uroczystości… Twoje miejsce czeka. Zrozum Mą niecierpliwość, by przyjąć współbiesiadników… Bardzo drogo zapłaciłem za wasze szczęście.
    W ostatniej chwili potrzebna ci będzie Moja Matka. Jakże nie byłaby blisko tych, co całe życie odmawiają Różaniec – prosząc Ją, by się modliła w godzinie śmierci.
     

    XIV PAN JEZUS DO GROBU ZŁOŻONY
    Jakże drogo zdobyłem chleb dla Moich dzieci, ale jestem szczęśliwy, że mogę go wam ofiarować. Czy staracie się podnieść swój głód Eucharystii? Czy nie żyjecie tak – jak gdybyście mieli na zawsze pozostać na ziemi? Przyzwyczajajcie się do tego, że was szczodrze obdarowuję. Jestem Hostią.
    Wasza postawa – nieco pogardliwa w stosunku do Moich Sakramentów… Daj świadectwo twojej miłości i wdzięczności za tyle otrzymanych Hostii… Tak pragnąłem waszej radości, że aż zstąpiłem na ziemię, aby poznać cierpienie. Nie pojmujesz tego, Moje dziecko, co to znaczy w samotności, opuszczeniu przez tylu, odczuwać, że w czyimś sercu jest się drogim przyjacielem… tym najmilszym… jedynym… oczekiwanym.
    Dziwna to rzecz – żeby stworzenie mogło pocieszyć swojego Boga… Ja pocieszę was, gdy zasypiać będziecie, odchodząc do wieczności.

    ŹRÓDŁO:  http://www.mbkp.info

    JAN PAWEŁ II O RÓŻAŃCU

    Jan Paweł II o różańcu

    „Zachęcam wszystkie osoby konsekrowane, aby (…) odnawiały każdego dnia duchową więź Maryją Panną, rozważając z Nią tajemnice Jej Syna, przez odmawianie Świętego Różańca”

    (Jan Paweł II: „Via Consecrata” 95)

     

    „Różaniec jest to modlitwa, którą bardzo ukochałem (…). Przedziwna w swej istocie i głębi (…). Oto bowiem na kanwie słów Pozdrowienia Anielskiego przesuwają się przed oczyma naszej duszy główne momenty z życia Jezusa Chrystusa (…) jakbyśmy obcowali z Panem Jezusem przez serce Jego Matki. Równocześnie zaś w te same dziesiątki różańca, serce nasze może wprowadzić wszystkie sprawy, które składają się na życie człowieka, rodziny, narodu, Kościoła, ludzkości (…). W tajemnicach radosnych widzimy (…) radość rodziny, macierzyństwa, przyjaźni, wzajemnej pomocy. W tajemnicach bolesnych rozważamy w Chrystusie (i razem z Jego Matką) wszystkie cierpienia człowieka. W tajemnicach chwalebnych odżywają nadzieje życia wiecznego. W Chrystusie zmartwychwstałym cały świat zmartwychwstaje”.

    (Rzym 7 XI 1983)

     

    „Powtarzając dobrze znane i drogie sercu modlitwy: Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu człowiek skupia się na rozważaniu tajemnic zbawienia i przedstawia Bogu za wstawiennictwem Maryi, potrzeby własne i całej ludzkości, prosząc Chrystusa o siły, by mógł bardziej konsekwentnie i wielkodusznie żyć Ewangelią. Kiedyś powszechny był zwyczaj codziennego odmawiania Różańca w rodzinie. Jak dobroczynne owoce przyniosłaby ta praktyka także dzisiaj! Maryjny Różaniec oddala niebezpieczeństwa rozpadu rodziny, jest niezawodną więzią jedności i pokoju”.

    (Castel Gandolfo 1 X 1995)

     

    „Różaniec, to moja ulubiona modlitwa! Taka wspaniała modlitwa! Wspaniała w jej prostocie i jej głębi. W tej modlitwie powtarzamy po wielokroć słowa, które Dziewica Maryja usłyszała od Archanioła i od swej kuzynki, Elżbiety. Na tle słów: „Zdrowaś Maryja” dusza uzmysławia sobie zasadnicze wydarzenia (Tajemnice) z życia Jezusa Chrystusa… Modlitwa tak prosta i tak bogata. Z głębi mojego serca zachęcam wszystkich do jej odmawiania.” (papież Jan Paweł II)

    Od wieków z różańcem w ręku przychodzili tu pielgrzymi różnych stanów, rodziny i całe parafie, aby od Maryi uczyć się miłości do Chrystusa. I wybierali w ten sposób szkołę najlepszą. Rozważając bowiem tajemnice różańcowe patrzymy na misterium życia, męki, śmierci 1 zmartwychwstania Pana Jej oczyma, przeżywamy je tak, jak Ona w swym sercu matczynym je przeżywała. Odmawiając różaniec rozmawiamy z Maryją, powierzamy Jej ufnie wszystkie nasze troski i smutki, radości i nadzieje.

    Ludźmierz 1997

    ŹRÓDŁO:   http://zdrowaśka.pl

    Z DRUGIEJ STRONY OKNA

    Abp Mokrzycki był osobistym sekretarzem  Jana Pawła II fot. Servizio Fotografico de l’O.R. fotografia z książki „najbardziej lubił wtorki”

    Z drugiej strony okna

    Zrywał się o 5.15, by oglądać wschód słońca. Nie lubił nowych butów. Uwielbiał za to słodycze – wywiad z papieskim sekretarzem abp. Mokrzyckim ukazuje prywatne życie Jana Pawła II.

    Kulisy trudnych rozmów z Ali Agcą, Arafatem i Putinem, pełen humoru opis niedostępnego dla dziennikarzy codziennego życia Jana Pawla II, niezwykle poruszająca kronika jego ostatnich chwil. „Najbardziej lubił wtorki” – to niezwykła książka odsłaniająca fakty z życia Papieża Polaka. Wywiad rzekę z ks. abp. Mieczysławem Mokrzyckim, jego drugim osobistym sekretarzem, przeprowadziła dziennikarka TVN24 Brygida Grysiak. Ks. Mokrzycki, obecnie arcybiskup Lwowa, spędził u boku Jana Pawła II ostatnie lata jego życia. Został jego sekretarzem, gdy Papież miał za sobą już 18 lat pontyfikatu. – Nie był jeszcze tak bardzo chory. Używał laski, ale jeszcze niepublicznie – opowiada abp Mokrzycki. – Kiedy patrzył na mnie, zawsze się uśmiechał – wspomina. Papież miał niezwykłe poczucie humoru. Nawiązując do tego, że ks. Mokrzycki został prałatem, zaczepił go kiedyś: „Mieciu, prałacię mama?”. Śmiał się też głośno z dowcipu, który krążył po Watykanie: „Czym różni się Papież od Ducha Świętego? Duch Święty jest wszędzie, a Papież już tam był”. 

    Brygida Grysiak z dziennikarską (i kobiecą) ciekawością pyta o detale. A ks. Mokrzycki nie dorabia ideologii. Mówi, jak było. – Jak pachniało u Ojca Świętego? – pyta dziennikarka. – Pachniało świeżością. Ojciec Święty lubił świeże powietrze. Lubił mieć otwarte okno nawet wtedy, gdy było chłodno. I trochę wiosną pachniało, bo na stoliku zawsze stały kwiaty. Siostra Jana co roku wiosną przynosiła z ogrodu konwalie. W sypialni stała fotografia rodziców w srebrnej ramce. Nad drzwiami – obraz Brata Alberta „Ecce Homo”. Papież wpatrywał się w niego, gdy leżał w łóżku. W sypialni był jeszcze jeden obraz – Jezusa Miłosiernego. W gabinecie z kolei ogromny obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na biurku fotografia księcia Adama Sapiehy. Była jeszcze bardzo duża figura Matki Bożej Niepokalanego Poczęcia. Stara, drewniana, stała w rogu gabinetu. Ojciec Święty często się przy niej zatrzymywał i ją całował. 

    Strażnik poranka 
    Papież lubił patrzeć na wschód słońca. Zrywał się o 5.15. Jeszcze przed Mszą św. zawsze odmawiał Różaniec… leżąc krzyżem. Na Mszę o godz. 7.30 zawsze zapraszał gości. Z każdym się witał, pytał, skąd pochodzi, co robi. Dla każdego miał jakieś miłe słowo. To nie były Msze jedynie dla zamkniętego kręgu. – Przychodzili także zwyczajni, prości ludzie. Czasami ktoś pisał: „Pragnieniem mojego życia jest spotkać się z Ojcem Świętym. Wiem, że takich ludzi są tysiące i mam małe szanse. Albo żadne…”. I wtedy myśleliśmy sobie, że taką osobę warto zaprosić. Nikt od Ojca Świętego nie wychodził bez różańca… 
    Po Mszy św. było śniadanie, na które również zapraszano kilkoro gości. Papież nigdy (nawet w szpitalu!) nie jadał sam. W Watykanie żartowano, że przy Janie Pawle II dwie rzeczy nigdy nie były wiadome do ostatniej chwili: o której godzinie i z kim zje obiad… Nie rozstawał się z różańcem. – Na tarasie, na dachu, był malutki ogród i Ojciec Święty lubił tam się modlić. W każdy piątek odprawiał tam Drogę Krzyżową. Modlił się przed każdą audiencją – krótko adorował Jezusa w kaplicy.

    Jego narkotykiem były książki – opowiada abp Mokrzycki. – Czytał życiorysy świętych, dzieła współczesnych teologów. Często wracał do książek naukowych, do teologii moralnej czy bioetyki. Od czasu do czasu sięgał po Trylogię Sienkiewicza. Żeby sobie przypomnieć… Przy kolacji Ojciec Święty zawsze oglądał zapowiedzi głównych tematów polskich „Wiadomości”. Jeśli było coś interesującego, oglądał dłużej. Rzadko coś komentował. Gdy nadchodziły niepokojące wiadomości, nie wypowiadał się na ten temat, raczej milczał. Ale po wyrazie twarzy można było wiele odczytać. Było mu przykro – opowiada abp Mokrzycki. Papież na bieżąco pytał o wyniki meczów. – Raczej nie wyrażał swych sympatii, ale nie było tajemnicą, że jego ukochaną drużyną była Cracovia. 

    Po kolacji Ojciec Święty szedł do gabinetu. Do godziny 21.30 jeszcze pracował. Między godziną 22 a 22.30 po raz ostatni przed snem zaglądał do kaplicy. To była prywatna modlitwa. Do kaplicy zachodził zresztą przed każdym posiłkiem i po posiłku. Odmawiał wszystkie litanie do świętych. Bardzo je lubił. W każdy czwartek – obowiązkowo modlitwę do Ducha Świętego, a w piątki Drogę Krzyżową. Kładł się przed 23. Miał bardzo silny organizm. Wystarczyło 6 godzin snu i wstawał wypoczęty. Szybko regenerował siły. Było to widać także w ciągu dnia. Wystarczyło, że położył się na kwadrans i zmęczenie mijało. Codziennie przed snem patrzył przez okno na Plac Świętego Piotra i kreślił w powietrzu znak krzyża. To było jego prywatne wieczorne Urbi et Orbi. 

    A czy Papież był grzeczny? 
    A dlaczego Jan Paweł II najbardziej lubił wtorki? Bo był to jego wolny dzień – opowiada sekretarz. – Wyjeżdżaliśmy po śniadaniu. Do tej pory żaden papież nie „uciekał” z Watykanu na wypady w góry. Jan Paweł II był w tym rewolucyjny. Jedliśmy pod gołym niebem, na plastykowych talerzach. Gdy Ojciec Święty powiedział: „Mieciu, śpiewaj”, to już nie było wyjścia – śmieje się lwowski metropolita. – Musiałem śpiewać. Co? Najczęściej nie, jak się sądzi, „Barkę”, ale hymn, który Papież znał jeszcze z czasów kajakowych spływów. „O, której berła ląd i morze słucha. Jedyna moja po Bogu otucha”. Jakoś sobie radziłem. Ojciec Święty trochę mi pomagał i tak zapamiętałem cały tekst. Gdy do letniej rezydencji zjeżdżali przyjaciele z Polski, tradycją długich letnich wieczorów były wspólne śpiewy. „Czerwone maki”, „Wojenko, wojenko”. Te pieśni Papież lubił najbardziej – opowiada abp Mokrzycki. O czym marzył? Chciał jeszcze raz pojechać w Bieszczady. – A czego nie lubił? – dopytuje się dziennikarka TVN 24. – Nowych butów – uśmiecha się były papieski sekretarz. – Nosił stare tak długo, jak tylko mógł. Czasami już nawet telewizja zwracała uwagę, że Ojciec Święty ma podarte buty. – Ojciec Święty zawsze się modlił 13 maja o godz. 17. 

    Odprawialiśmy Mszę św. w jego kaplicy jako dziękczynienie za ocalenie od śmierci. Co roku w Wielki Piątek schodził do Bazyliki św. Piotra, by spowiadać. Ktoś od nas szedł do kolejki i pytał kilka osób czy chcą być spowiadane przez Ojca Świętego. Jedni byli szczęśliwi, inni odmawiali, bo i takie historie pamiętam – opowiada papieski sekretarz. 6 grudnia do Jana Pawła II przychodził św. Mikołaj. To znaczy siostra zakonna z przyklejoną brodą. – Wchodził z dzwoneczkiem i z aniołkami. Oczywiście miał worek z prezentami. Na początku była część humorystyczna. Mikołaj zawsze coś powiedział na temat Ojca Świętego, na temat sekretarzy, na temat sióstr. Kto był grzeczny, a kto nie. Potem było rozdawanie prezentów. Dostawaliśmy drobne upominki: słodycze, szalik, czasami koszulkę. A Ojciec Święty dostawał to samo. Przeważnie były to słodycze, które tak lubił. 

    Pozwólcie mi odejść 
    W wywiadzie z abp. Mokrzyckim nie znajdziemy tanich sensacji. Jest za to sporo proroczych papieskich intuicji. – W młodzieży i w ruchach charyzmatycznych Jan Paweł II pokładał wielką nadzieję. Nie wszystkim podobał się ten styl spotkań z ludźmi neokatechumenatu czy ruchu Odnowy w Duchu Świętym. O ruchach charyzmatycznych mówił, że to laboratoria wiary. I bardzo tym laboratoriom kibicował. 

    Najbardziej poruszające są ostatnie karty książki. Kronika umierania Papieża. Śledzimy, jak wyglądały ostatnie tygodnie zmagającego się z niemocą Jana Pawła II. Czytamy relacje z drugiej strony okna. Od strony podających Papieżowi kartki homilii, których nie był już w stanie przeczytać. – Pozwólcie mi odejść do domu Ojca – szepnął wycieńczony Papież do s. Tobiany. – To było jego pożegnanie. Potem już tylko: „Amen”. Był pogodny. Nie tak jak w filmie. 

    Jego twarz promieniała. Nie była taka starcza i pomarszczona, miał do końca piękną, gładką twarz. Bo czasami widzieliśmy Ojca Świętego w tych trudnych momentach choroby. Wtedy na twarzy były i zmarszczki, i grymasy. A potem, w ostatnim czasie, jego twarz się zmieniła. Nie była już ani pomarszczona, ani blada. Tak umierają święci… Arcybiskup Lwowa zapytany, czy tęskni za Watykanem, odpowiada wprost: – Nie mam czasu. Jest tu tyle pracy. I nie zawsze jest łatwo… – A kiedy jest ciężko, prosi Ksiądz o pomoc Jana Pawła II? – pyta Brygida Grysiak. – Proszę. I zawsze pomaga.

    ŹRÓDŁO:   http://goscniedzielny.wiara.pl